czwartek, 17 lipca 2008

Gucwiński vs Mago, czyli jak lecieć na opinii.

15 lipca sędzina Anna Orańska-Zdych uznała, że Gucwiński się nad misiem nie znęcał. Jeśli ktoś jeszcze sprawy nie zna, śpieszę z wyjaśnieniem: były dyrektor wrocławskiego zoo przez prawie 10 lat trzymał niedźwiedzia w betonowym bunkrze.

Według adwokata Gucwińskiego oraz pani sędzi Orańskiej-Zdych, która przychyliła się do jego opinii, zwierzęciu do szczęścia wystarczył pokarm oraz możliwość rozmnażania się. Biegły, "profesor" Dubiel (któremu powinni odebrać tytuł, tak swoją drogą, bo to, nie przymierzając, skończony debil) twierdził, że "w naturze niedźwiedź zajmuje duże terytorium ... cała jego inicjatywa życiowa skupiona jest na zdobywaniu pokarmu". W niewoli natomiast, niedźwiedź tych wszystkich kilometrów przemierzać nie musi, bo żarcie ma pod nosem. "Barometrem zdrowia jest rozród" - jeśli zwierzę się rozmnaża, to znaczy, że jest mu dobrze. No i perełka na koniec: gdyby niedźwiedziowi było naprawdę źle, to by po prostu "padł". Jeśli żył, to znaczy, że miał zapewnione wystarczające warunki.

Szczerze mówiąc nawet nie wiem, od czego zacząć, bo tak wielkiego steku bzdur nie słyszałam od dawna. Może od końca: jak widać, "profesor" nie słyszał o czymś takim, jak wegetacja. Ludzie oraz inne gatunki zwierząt czasami niestety we-ge-tu-ją, może to trwać nawet latami. Po drugie, co ważniejsze, gdyby wszystkie zwierzęta umierały w niesprzyjających warunkach, ewolucja nie miałaby racji bytu.

Co się natomiast tyczy rozmnażania - wolnożyjące koty miejskie rozmnażają się na potęgę, chociaż warunki, w których żyją, są dalekie od zadowalających. Co więcej, często są łatwym celem dla całej maści degeneratów, którym wydaje się, że jak zwierzę nie ma właściciela, to można je podpalić, albo zakopać żywcem, wypatroszyć, tudzież ukrzyżować. Rozumiem więc, że te nierzadko wypędzane zimą z piwnic na mrozy zwierzęta mają stworzone warunki idealne, bo stale powiększają swoją liczebność? Przecież to nonsens!

A może więźniowie polityczni w Chinach, którzy przez wiele lat muszą żyć w warunkach zbliżonych do warunków, w których żył Mago, również mają się świetnie, bo przecież w przeciągu tych kilkunastu lat wegetacji i tortur nie poumierali? Przecież to, co wygaduje Dubiel, to śmiech na sali. Na której będąc, swoją drogą, puszczał zalotnie oczko do Gucwińskiego w trakcie zeznań.

To, co się działo w temacie tego biednego niedźwiedzia, to kpina z etyki oraz z ustawy o ochronie zwierząt. Sędzina jak widać zapomniała, ale ja z chęcią przypomnę fragment dotyczący znęcania się nad zwierzętami:

6.1. Nieuzasadnione lub niehumanitarne zabijanie zwierząt oraz znęcanie się nad nimi jest zabronione.
6.2. Przez znęcanie się nad zwierzętami należy rozumieć zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień, a w szczególności:
10) utrzymywanie zwierząt w niewłaściwych warunkach bytowania, w tym utrzymywanie ich w stanie rażącego niechlujstwa oraz w pomieszczeniach albo klatkach uniemożliwiających im zachowanie naturalnej pozycji,

Po ujawnieniu całej sprawy przez dziennikarkę Gazety Wyborczej Wrocław, dla niedźwiedzia w końcu znalazły się lepsze warunki. Gdyby jednak nie ona, łatwo wyobrazić sobie, że Mago, traktowany de facto jako zbiornik na spermę (wasektomia została uznana przez Dubiela, oraz Gucwińskiego, za zbrodnię na zwierzęciu), żyłby na pięciu metrach kwadratowych do końca życia.

Gucwiński rzadko bywał w zoo. Większość czasu spędzał na kręceniu programu telewizyjnego i odwiedzaniu międzynarodowych konwentów i konferencji dyrektorów ogrodów zoologicznych. Co zrobił dla zwierząt, poza kręceniem programu o nich oraz byciem dyrektorem zoo (czy to ostatnie jest tak naprawdę "dla zwierząt", pozostawię sobie na koniec)? Przyjmował do zoo różne zwierzęta, i to dużo zwierząt, ale większość z nich kończyła jako pokarm dla węży lub dzikich kotów. Uau.

Pani Gucwińska w Rozmowach w Toku nie widzi natomiast nic złego w noszeniu futra z karakułów (owcze płody, gdyby ktoś nie wiedział), bo przecież zwierzęta "i tak są już martwe". Och tak, umarły z zupełnie innego powodu, a w tym futrze to biorą udział totalnie przez przypadek.

Cóż, mi też się zdarzało lecieć na opinii, ale po pierwsze, w liceum, a po drugie, krzywdziłam tym wyłącznie siebie, bo przez swoje lenistwo nie dostałam się na WAT. To, co robi Gucwiński, krzywdzi natomiast wyłącznie zwierzęta. I, jak widać, jak dotąd uchodziło mu to na sucho. Na szczęście, Viva! składa apelację.

Problem z Gucwińskim to również część szerszego problemu zasadności istnienia ogrodów zoologicznych w ogóle. Jak widać po argumentacji obrony, oraz po sposobie traktowania zwierząt w zoo, nikt nie przejmuje się losem ich jako jednostek. Są tam przecież przedstawicielami swoich gatunków, i to o gatunki chodzi. Jeśli więc rodzi się zwierzę o nieodpowiednich cechach, jest zabijane. Nawet jeśli warunki, w których zwierzę bytuje, są lepsze, niż te, na jakie skazano Mago, to i tak są dalekie od naturalnych. Zwierzęta przetrzymywane są po to, aby były podziwiane, a nie po to, aby je ratować przed wyginięciem. Przecież w zoo więzi się również zwierzęta nie należące do gatunków zagrożonych. Gdyby człowiekowi naprawdę tak zależało na ochronie gatunków, którym grozi wyginięcie, to ograniczyłby, albo w ogóle zatrzymał wycinkę lasów deszczowych pod uprawę paszy dla krów hodowanych na mięso; przestałby kupować wyroby z kości słoniowej, ograniczyłby emisję dwutlenku węgla, metanu i innych gazów cieplarnianych, oraz zaprzestał swojej ekspansji do wszelkich możliwych miejsc na Ziemi. Zamiast usuwania prawdziwych przyczyn ginięcia gatunków i niszczenia ekosystemów, człowiek maskuje skutki, próbując uspokajać swoje sumienie. Jak długo jeszcze?

środa, 16 lipca 2008

Greenwashing po polsku.

I stało się. Zielona obsesja w końcu wybuchła w Polsce. Niby plus, powinnam się cieszyć i skakać z radości, lecz niestety, zjawisko ochrony środowiska, przemielone przez popkulturę i kapitalizm, zostało totalnie wypaczone. W Światowy Dzień Ziemi Amerykanie witają się mówiąc "Happy Earth's Day", jakby to było co najmniej Święto Dziękczynienia, i kupują sobie okolicznościowe kartki. Cóż, bardzo earth friendly. Dla odmiany, w Polsce Carrefour promuje "biodegradowalne" torby, kosząc 60gr za sztukę. Torby, które, pomimo zielonego koloru, wcale takie zielone nie są.

Po pierwsze, torby, według Dziennika, produkowane są w Chinach, w co jestem w stanie uwierzyć, bo to samo dzieje się z eko-torbami, lansowanymi tak bardzo, że obecnie praktycznie każdy posiada co najmniej jedną. Po drugie, torby Carrefoura niby są biodegradowalne, ale tylko częściowo - to nadal te same plastikowe torby, jednakże z dodatkiem środków chemicznych, przyspieszających ich rozpad (podkreślam: rozpad, a nie rozkład). Co więcej, dodatkowym obciążeniem dla środowiska są użyte do ich produkcji barwniki - zielony i niebieski (więcej kolorów nie zauważyłam).

Cóż, problem pozostaje, a Carrefour zarabia 30gr na sztuce. Ile reklamówek schodzi jednego dnia? Ile w przeciągu roku? Bardzo szybko utrwali się w ludzkiej swiadomości przekaz, że torby z kerfura są elo, tak samo, jak eko-torby. Kolejne mylne przeświadczenie, tak samo jak to, że plastikowe torebki nadają się do recyklingu. Oświadczam: można je sobie o kant dupy potłuc.

A najlepsze i tak są torby papierowe lub bawełniane/lniane.

Tak jak twierdziłam, tak twierdzę nadal: jeśli ktoś chce naprawdę ograniczyć zniszczenie środowiska, idąc do sklepu, powinien po pierwsze, zwrócić uwagę na sposób pakowania. Sama staram się kupować ryż/kaszę w kilogramowych opakowaniach z papieru, a nie w półkilowych, wielokolorowych, kartonowych opakowaniach, w których każda porcja ryżu/kaszy opakowana jest jeszcze dodatkowo w plastik. Odmierzyć porcję ryżu potrafię sobie sama, dziękuję bardzo. Raz, że nie płacę za opakowanie, dwa, że bardziej się opłaca, i trzy, mniej śmieci. W przypadku oleju, najlepiej kupować opakowania 5-litrowe, bo zatłuszczony plastik niestety nie nadaje się do przetworzenia.

Nie chodzi tylko o to, żeby śmieci poddawać przeróbce, lecz również o to, aby ich ilość *w ogóle* ograniczyć. W czym, niestety, Carrefour wcale nie pomaga.