środa, 1 września 2010

ho finito

Rewolucje i takie tam mają to do siebie, że zostawiają ofiary. W moim życiu rewolucji było dosyć, ofiary różne, przyszła kryska na matyska, czyli na bloga.

Większość osób, które go czytają, wie, a jeśli ktoś nie wie, to śpieszę z wyjaśnieniem - z powodu niezłego tupetu jednej osoby i braku odwagi innej jestem z powrotem singlem. Pomimo początkowej paniki i trudnych chwil w sumie dobrze na tym wyszłam, choć zostałam skrzywdzona podwójnie. Przynajmniej udało mi się zachować się w porządku.

Od tamtej chwili dużo się zmieniło. Mieszkam w bardzo spokojnym, wymarzonym wręcz miejscu, z przemiłymi, kontaktowymi ludźmi. Zaczęłam biegać, znów pochłaniam książki. Mam nowe opcje zawodowe i bardzo konkretne pomysły na projekty artystyczne. Nie potrzebuję związku, aby być w stanie docenić swoją wartość jako autonomicznej jednostki.

Na moją osobę składa się o wiele więcej, niż depresja i nieudane związki. Dlatego to ostatni wpis na tym blogu. Mam nadzieję, że ten związek przyczynowo-skutkowy jest w miarę jasny. Niedokończonych rzeczy kończyć nie będę, przepraszam za niespełnione obietnice zdjęć, relacji i tak dalej. Było fajnie, nie żałuję, ale czas nadszedł na następny krok. Ten blog należy już do przeszłości. Dziękuję wszystkim. :)

Pa!

poniedziałek, 9 sierpnia 2010

Better living through chemistry

Mam dziwne wrażenie, że już to kiedyś w nagłówku było, ale nie chce mi się sprawdzać, więc niech będzie. O czym to ja...

A tak. Przestałam brać lekarstwa. Niby było lepiej, ale zarazem gorzej. Nie umiem tego lepiej opisać, więc chyba na tym po prostu skończę. Poza tym doczytałam, że w przypadku depresji o lekkim i średnim poziomie intensywności (ja wiem, że to by było takie werterowskie, ale moja depresja raczej nie z tych ciężkich, bo byłam w stanie chodzić do pracy, choć nieregularnie) istnieje coś, co obok leków ma dowiedzioną naukowo podobną skuteczność.

Sport.

Fajnie jest brać leki i mówić sobie "mogę być okropna i na wszystko mi wolno, bo przecież jestem chora". To może być lekkie i przyjemne dla mnie, lecz niekoniecznie dla wszystkich innych wokół. Nie chcę pisać "wzięłam się w garść", bo nienawidzę tego określenia i tego apelu, ale po prostu spróbowałam leków i doszłam do wniosku, że to nie dla mnie. Okropnie jest nie mieć kontroli nad swoim ciałem. Nie rozumieć, co się skąd bierze. Fluoksetyna i wenlafaksyna działały w mojej opinii w sposób nieprzewidywalny. A sport - w moim przypadku bieganie - obok zwiększenia poziomu endorfin (naturalnych antydepresantów) w organizmie, pozwala odzyskać tą kontrolę.

Wysiłek fizyczny zwiększa poziom serotoniny, która z kolei ma mocny związek z naszym nastrojem. Niektóre leki antydepresyjne to tzw. SSRI (Selective Serotonin Reuptake Inhibitor), czyli selektywne inhibitory wychwytu zwrotnego serotoniny. Ich działanie polega po prostu na zwiększaniu stężenia serotoniny w organizmie. Jeśli istnieje skuteczny sposób, aby zrobić to naturalnie, sposób, z którym wiąże się dużo więcej korzyści dla całego ciała oraz zerowe w porównaniu z fluoksetyną ryzyko (fluoksetyna zwiększa natężenie myśli samobójczych, bieganie to co najwyżej zwichnięta kostka), to czemu mam brać fluoksetynę, jeśli mogę po prostu trzy razy w tygodniu biegać?

Przedwczoraj przebiegłam 2km, czego z moją formą, wagą i doświadczeniem zupełnie się nie spodziewałam. Wiedziałam, że ten moment nastąpi, ale nie sądziłam, że uda mi się tak szybko. To daje mi poczucie siły i kontroli (nie mogę napisać tego słowa zbyt dużo razy :)), która dla osoby w depresji jest bardzo, bardzo ważna. Jak mam mieć pod kontrolą całe swoje życie, jeśli nie mam pod kontrolą nawet własnego ciała? Czegoś, co jest tylko i wyłącznie moje?

W każdym razie, nie żałuję, że brałam lekarstwa. Dobrze wypróbować na sobie różne metody. Teraz już wiem, że oddanie swojego ciała we władanie żelatynowych kapsułek, które powodują napady lęku, chęć cięcia się nożem i topienia w wannie to nie do końca to, co jest mi potrzebne.

A co do zdjęć z Włoch - muszą niestety poczekać, koczuję u rodziców jeszcze z 1-2 tygodnie i nie mam pojęcia gdzie mam aparat, gdzie akumulatory do niego i gdzie ładowarkę do akumulatorów. Także przepraszam. :)

czwartek, 1 lipca 2010

Taki mam niecny plan.


W sobotę rano stopem do Wrocławia. Tam spędzam miło niedzielę i w poniedziałek rano lecę do Bergamo. Z Bergamo pociągiem do Mediolanu, tam jeszcze wtorek, może środa, może miasto na rowerach - czemu nie? Następny przystanek - Turyn, później AR Gathering pod Turynem do niedzieli. W niedzielę z powrotem do Turynu, później do Bergamo. Celuję w tamtejszy ogród botaniczny. Poniedziałek rano dupę pakuję do samolotu i wracam do Wrocławia. We wtorek stopem do Warszawy, w środę do pracy.

Nigdy nie leciałam samolotem w celach rekreacyjnych, zdarzyło mi się dwa/trzy razy w celach służbowych (zawsze zimą i na północ). Nie lubię tego robić, bo to nie jest eko, ale myślę, że weganizm więcej pomaga, niż samolot szkodzi. ONZ też tak uważa. No i taniej samolotem niż busem w 9 osób, o dziwo.

Plan ten mój wymarzony może ulec zmianie, bo lecimy tam w pięć osób. Choć bym chciała stopem po Włoszech podróżować, to niestety, szybciej złapię jakąś chorobę weneryczną, niż stopa z Bergamo do Mediolanu.