Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą film. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 października 2009

Festiwal filmów o jedzeniu

Kuchnia.tv nie jest zwykłą stacją telewizyjną wyświetlającą filmy i programy o jedzeniu. Jest stacją społecznie zaangażowaną i chcącą mieć wkład edukacyjny w poziom wiedzy Polaków o społecznych i środowiskowych kosztach produkcji pożywienia. Nic więc dziwnego, że na współorganizowanym przez nich festiwalu Food Film Fest aż dwa z trzech dni poświęcone są tak zwanym filmom zaangażowanym.

I tak w piątek 23 października pierwszy film - "Dabbawala - perfekcyjny chaos" - to prezentacja codziennych zmagań pięciu tysięcy ludzi. Tyle właśnie osób zajmuje się w Mumbaju rozwożeniem posiłków. "Dokument pokazuje nie tylko reguły, jakimi kierują się dabbawalas [roznosiciele jedzenia], ale też indyjską mentalność i sposób życia, które pozostają niezmienne, mimo ciągłych transformacji współczesnego Mumbaju". W trakcie tego samego seansu wyświetlany będzie jeszcze film "Food Design" - "Jedzenie zaprojektowane". Zapowiada się więc podwójna uczta dla oka!

O 20.30 natomiast znany i ceniony film "Food Fight" (po polsku jako "Rewolucja smaku"). Zajawka:

Wielokrotnie nagradzany dokument Christophera Taylora to fascynujące spojrzenie na zmiany, jakie zaistniały w XX wieku w amerykańskiej kulturze żywieniowej. Film pokazuje, jak kalifornijski ruch Organic Food Move zbuntował się przeciwko dużym koncernom, wywołując wielką rewolucję.

Drugiego dnia wybieramy się jeszcze z Kubą na "Terra Madre" o ruchu Slow Food oraz "Wojny bananowe".

W niedzielę filmy dla "kulinarnych smakoszy", które dla mnie wydają się być nieco nudnawe. Jestem jednak pewna, że niejedna osoba z zapartym tchem oglądać będzie dokument o historii neapolitańskiej pizzy czy dokumentację wspólnego gotowania 15 najbardziej cenionych kucharzy świata.

Wszystko w Kinie Kultura na Krakowskim Przedmieściu po 12zł za seans.

czwartek, 8 października 2009

Warszawski festiwal wczesnego wstawania w weekendy plus coś jeszcze.

Kolejne końcówki październikowych tygodni umkną możliwości pasywnego odpoczynku, inaczej leniuchowania. Festiwal Zalewskiego trwa jeszcze dwa tygodnie i na obydwa przypadające wtedy weekendy zaplanowaliśmy demonstracje. Na domiar złego, inny (tym razem dla odmiany wartościowy) festiwal - Warszawski Festiwal Filmowy - również zahacza o te weekendy. I jako że wstęp na filmy przed godziną 10 rano jest o 33% tańszy, a ja mam nadal syndrom studenckiego budżetu (i napięty grafik w tygodniu), to postanowiłam w obydwa najbliższe weekendy zafundować sobie prawdziwe poranki w kinie. Jeszcze nie wiem, ile wyniosę z filmów, w trakcie których najprawdopodobniej zamiast rozkoszować się możliwością obcowania z dobrym kinem będę rozmyślać, czy Zalewski kogoś uderzy za trzy godziny, czy też jednak się powstrzyma. Zobaczymy.

Weekendowe poranki Festiwalu upodobały sobie głównie azjatyckie kino. I bardzo dobrze, bo je lubię; nie na zasadzie bycia ekspertem i umiejętności bezproblemowego przywołania kilku reżyserów i reżyserek, których dzieła potrafię co więcej wymienić w porządku chronologicznym. Lubię po prostu kino nie-Zachodnie i ze spotkań z południowoamerykańską oraz azjatycką kinematografią wiele, we własnym odczuciu przynajmniej, wynoszę.

Jeśli nie zaśpię i nie rozchoruję się po raz wtóry tej jesieni, to obejrzę japońską "Mroczną przystań", mongolskie "Dwa konie Czyngis-chana", reżyserowaną przez Chinkę Xiaolu Guo, nomen-omen, "Chinkę" oraz mniej "egzotyczną", bo algiersko-francuską, "London River". Gdybym miała wybierać, najchętniej z tej czwórki obejrzałabym "Dwa konie...". Miło będzie zobaczyć kraj na przysłowiowym końcu świata, w którym znajomy spędził rok, w wersji bardziej dynamicznej i ożywionej, niż na zdjęciach. Prawie jakby się tam było osobiście, aj?

kadr z filmu "Dwa konie Czyngis-chana"

Postanowiłam nie wgłębiać się we wszystkie filmy festiwalu, na których z powodu chociażby obowiązków wpisanych w umowę o pracę nie mogę się zjawić. Będzie mi tylko szkoda. A tak co z oczu, to z serca!

A z innych ciekawych około-azjatyckich informacji, dziś w Państwowym Muzeum Etnograficznym spotkanie z autorem nowej książki wydanej przez Wydawnictwo Iskry, prof. Mihálym Hoppálem. Rozmowa, prowadzona przez prof. Jerzego Wasilewskiego i Dariusza Bugalskiego dotyczyć będzie książki "Szamani eurazjatyccy". Temat może zaciekawić niejednego domorosłego etnografa i naturystę, a prof. Wasilewski, z którym miałam okazję mieć kiedyś zajęcia z tematyki plemion syberyjskich, to ujmujący gawędziarz, który zakresem wiedzy o obyczajach i wierzeniach ludzi na Syberii i w jej okolicach pewnie nie odstaje od prof. Hoppála. Kto ma czas dziś o 17.30, niech wpada na Kredytową 1 - zapowiada się miły, jesienny wieczór.

wtorek, 27 listopada 2007

Setny post!

Gratulacje i uznanie w komentarze proszę! A z tej okazji wrzucam materiał filmowy sobotniego happeningu. Mój operatorski debiut. Hyhy.

niedziela, 11 lutego 2007

Holly shit, Jesus Christ!


W oczekiwaniu na swoją kolej przy dzisiejszej rejestracji na zajęcia (tak, niektórzy studenci dzienni muszą się na swojej alma mater zjawiać w niedzielę przed południem) znajomy dla zabicia czasu zarzucił ostatnio obejrzanym filmem o bardzo wdzięcznej nazwie Jesus Camp.

Pierwszym moim skojarzeniem z letnim obozem przedstawionym w filmie były te osławione afgańskie "obozy dla terrorystów". Wiecie, granaty ręczne, skok przez płot, obsługa broni i intensywny kurs religioznawstwa. Warte odnotowania jest jednak to, że głowny "bohater" filmu nie tylko znajduje się na terenie Stanów Zjednoczonych, ale że "szkolone" są tutaj dzieci.

To może zacznę od zarzucenia trailerem:



Film, nakręcony w zeszłym roku przez Heidi Ewing oraz Rachel Grady, wywołał w Stanach nie lada burzę. Amerykanie, delikatnie rzecz ujmując, mają hopla na punkcie religii; co ważne, religii jakiejkolwiek, bo podobno bardziej niż Muzułmanów boją się i nienawidzą ateistów (o czym opowiada ten krótki, dający do myślenia reportaż CNN).

Obydwie panie współpracowały ze sobą przy kręceniu z-deka-zestereotypizowanego-jednakże-wartego-obejrzenia dokumentu o Czarnej społeczności Baltimore, The Boys of Baraka. Z tego, co udało mi się wyczytać, i z własnej obserwacji mogę zaryzykować stwierdzeniem, że Ewing i Grady tym razem zdołały nakręcić film całkiem obiektywny, co w przypadku kontrowersyjnego tematu nie należy do rzeczy łatwych. Interesujące, że zarówno Becky Fischer (o niej za moment), jak i przeciwnicy fundamentalistów chrześcijańskich promują ten film - Fischer jest nim zachwycona tak samo, jak jej przeciwnicy. I jedni i drudzy uważają go za głoszący ich wersję prawdy. Co by nie było, film dostał w styczniu tego roku nominację do Oscara w kategorii filmów dokumentalnych.

Może trochę o samej Fischer oraz o idei całego przedsięwzięcia.

Założeniem obozu jest przekonanie, że Ameryka musi przygotować się do pewnej religijnej odnowy, objawienia, że Chrystus przyjdzie całkiem niedługo i że trzeba wszystkich na jego przyjście przygotować (brzmi znajomo?). Dlatego też należy wyszkolić, e... przepraszam, wpoić chrześcijańskim dzieciom uczestniczącym w "Kids on Fire Summer Camp", że muszą wziąć na swoje barki ciężar głoszenia prawdy o Jezusie w zepsutym, upadłym, śmierdzącym, liberalnym (o zgrozo!) społeczeństwie. Naturalnie, rodzice dzieci zakładają, że gdy tylko ich pociechy osiągną odpowiedni wiek, wkroczą pewnym krokiem na scenę polityczną aby dokonać natchnionej rewolucji.

Becky Fischer jest pastorką kościoła ewangelickiego. Pod koniec zeszłego roku, z powodu kontrowersji jakie wzbudził film, ogłosiła niespodziewanie, że zamyka swój obóz na czas nieokreślony - dopóki kontrowersje nie ucichną. Tłumaczyła to tym, że boi się aktów wandalizmu wymierzonych przeciwko budynkom, w których mieścił się obóz.

Jej kariera pastora dziecięcego zaczęła się 16 lat temu, po wcześniejszych działaniach religijnych innego typu, sama Fischer wychowywała się w - nomen omen - całkiem konserwatywnej i tradycyjnej rodzinie. Wcześniej pracowała tu i ówdzie, miała nawet przez jakiś czas władzę nad rodzinną stacją radiową, motelem, oraz własnym sklepem. Jest głęboko przekonana i często powtarza, że "dzieci są narzędziem Boga", i że narzędzia te należy wykorzystać dla bożych celów. Jest również aktywną podróżniczką, odwiedziła (z misją, a jakże) m.in. Indie, Filipiny i Meksyk, nawracała również Indian poupychanych w amerykańskich rezerwatach.

Jeżeli ktoś ma ochotę się ostro wystraszyć, tutaj znajduje się pełnometrażowa wersja filmu (jeżeli jej nie zdejmą). Tutaj można obejrzeć krótki reportaż sieci ABC. A na koniec jedna z moich, ekhm, "ulubionych "scen z filmu:



Ostro? W innej scenie mama rozmawia z synem o kreacjonizmie i ewolucji, dzieciak uczy się w domu ze specjalnych podręczników, napisanych w tonie "science doesn't prove anything" (cytat z podręcznika) oraz "ewolucja i ludzie ją wyznający są głupi"; podręcznik neguje również problem globalnego ocieplenia, ponieważ... roczny wzrost temperatury jest zbyt mały, aby był w znaczny sposób odczuwalny. Szkoda gadać.

Oto, upraszczając dla nadania wypowiedzi dramatyzmu, co dzieje się z ludźmi, którzy biorą Biblię za wykładnię rzeczywistości, słowo w słowo.* Tym niemniej, fundamentalizm** przeraża zawsze - chociażby dlatego, że do wyjątków zaliczyć można przypadki, kiedy jest tolerancyjny dla wszelkiego rodzaju inności (vide przytoczony wcześniej reportaż na temat "ataku na ateistów").

Pytania brzmią: jak ci młodzi ludzie wpłyną za jakieś dziesięć lat, po wkroczeniu w dorosłość, na politykę Stanów Zjednoczonych? Czy da się być bardziej "natchnionym przez Boga" prezydentem niż Bush junior? Co z edukacją (w której kreacjonizm ma o wiele więcej miejsca, niż w Polsce), prawami obywatelskimi, problemami mniejszości, środowiskiem naturalnym, wolnością słowa, poprawnością polityczną, co z Manifest Destiny?

Czarno to widzę...

---
* Chociaż, paradoksalnie, może więcej w nich sensu i spójności niż u ludzi, którzy tylko część Biblii odczytują dosłownie, resztę natomiast poddają mniej lub bardziej dowolnym interpretacjom?
** Fundamentalizm religijny - rygorystyczne przestrzeganie zasad i norm wyznaczonych przez doktrynę religijną połączone często z narzucaniem tych zasad innym członkom społeczności niekoniecznie wyznającym tę samą religię lub przymusowym prozelityzmem (Wikipedia).