środa, 31 stycznia 2007

Proper Education.

Eric Prydz - jak ja go nie znoszę... no, nie znosiłam, za Call on Me i te wszystkie panienki uprawiające bynajmniej nie aerobik. Tym niemniej kmh zaskoczył mnie bardzo pozytywnie na koniec dnia, pokazując mi jego nowy teledysk. Przeróbka Another Brick in the Wall Pink Floydów (dla kmh mało odkrywcza, mi sie podoba, hy hy) - tak, to już było, wiem, ale teledysk jest przeuroczy. Zachęcam do obejrzenia:


Btw, zastanawiałam się jak napisać "obejrzenia" i wyguglałam "obejżeć". Wyszło około 84,900. No, ale jak skwitował swój teledysk Prydz... You don't need education to save the planet.

Do you?

O Warszawskiej Masie Krytycznej rozprawka.

Styczniowa masa krytyczna, która odbyła się w ostatni piątek, oraz niedawna rozmowa z koleżanką na temat WMK skłoniły mnie do kilku refleksji na temat "Jak to się robi w Polsce, moja droga".

Najpierw o zasadności legalizacji przejazdu.

Tak, to chyba najbardziej kontrowersyjna sprawa. Z jednej strony aż prosi się o powrót do korzeni i przejazd bez uzgodnienia trasy z policją, z drugiej jednak... no właśnie, kurcze. Po pierwsze - mniej osób będzie na tyle zdeterminowanych, aby się na takim przejeździe pojawić wiedząc, że (znając naszą ojczyznę) może zostać spałowanym; po drugie - legalizacja przejazdu oznacza, że bierzemy sprawę poważniej, i że chcemy z miastem rozmawiać, prawda?

A tak a propos rozmawiania (z ludźmi), coś, co mi od samego początku w sumie przeszkadzało...

Organizatorzy

Od samego początku Masy*, jakiegokolwiek filmu bym nie obejrzała oraz czyjejkolwiek wypowiedzi bym nie przeczytała, podkreślało się zawsze to, że Masa nie ma organizatorów. I to jest fantastyczne - pełen egalitaryzm sprzyjający miłej atmosferze, w miarę jednakowe zaangażowanie wszystkich uczestników. Co również ważne - o wiele większa różnorodność uczestników Masy, zróżnicowane hasła, transparenty, diy, etc.

Cóż, u nas sie zawsze wszystko robiło inaczej...

Odpierając od razu argument przeciwników mojego toku rozumowania - tak, moi drodzy, nawet, jeżeli masa jest legalna, nadal organizatorzy mogą pozostać w cieniu, że też tak się wyrażę, i nie afiszować się z tym. Chyba, że nie chcą pozostawać w cieniu.

WMK to koło wzajemnej adoracji. Nie mówię tego absolutnie "od czapy", miałam okazję poznać osoby zaangażowane w jej organizację.

Masa to protest. Ograniczanie jej w warszawskim wydaniu do comiesięcznej przejażdżki roweromaniaków jest szkodliwym spłyceniem całej idei. C.P.R. - tak jest właśnie masa odbierana przez wiele osób, z którymi miałam okazję na ten temat rozmawiać. Nikt nie wspominał nic o proteście, szczerze mówiąc. A chyba nie o to nam chodzi, prawda?

Jeżeli wszystkie/większość osób aktywnie działających w masie jedzie sobie przodem peletonu, to kto zajmie się rozdawaniem ulotek? Pragnę nieśmiale zauważyć, iż rozdawanie ulotek to absolutna podstawa, jeżeli masa chce być w odpowiedni sposób przez osoby trzecie interpretowana. Kiedy widzę, jak osoby blokujące przejście dla pieszych** stoją jak kołki bez oddania do rąk przechodniów żadnej ulotki, że też o próbach werbalnego wyjaśnienia, o co w tym wszystkim chodzi, lub chociaż prośby pieszych o cierpliwość, to delikatnie mówiąc krew mnie zalewa.

Miałam okazję rozdawać przez 2-3 miesiące ulotki masowe i było to dla mnie bardzo miłe przeżycie***. Pomijając jeden incydent, kiedy ludzie byli dla mnie skrajnie niemili - akurat wtedy masę zaskoczyła burza i każdy byłby zły, że musi stać i moknąć - rozmawianie z przechodniami i wyjaśnianie im, o co chodzi w Masie to bardzo miłe zajęcie. Co więcej, jak inaczej chcemy zachęcić nowe osoby do pojawienia się na przejeździe?

Moje najmilsze wspomnienie z wmk to właśnie stanie na przejściu na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej i rozmowa z dwoma starszymi paniami o tym, o co nam wszystkim w ogóle chodzi. Rozmowie przysłuchiwało się kilka osób, wszyscy byli bardzo mili - bo ja od razu z takim ładnym uśmiechem do nich podjechałam - i każdy dostał ulotkę. Jedna z pań powiedziała, że gdy tylko wróci do domu, to "zadzwoni do swoich do Konina i powie im, co pięknego właśnie widziała!", a gdy odjeżdzałam, bo zbliżał się koniec peletonu, ktoś poklepał mnie po ramieniu i życzył szczęścia. Śmiem twierdzić, że gdybym im nie wyjaśniła kilku rzeczy, nikt inny by tego nie zrobił.

Cóż, jak widać jazda na początku peletonu i łapanie dodatkowych punktów masowicza są milsze i ważniejsze. I żeby nie było, wiem i rozumiem, że pomiędzy prowadzącymi kolumnę radiowozami a rowerzystami ktoś jechać musi, dla bezpieczeństwa, głodujących dzieci z Bangladeszu, i tak dalej. Ale nie musi być to aż tyle osób. Jechanie w kolumnie otwierającej peleton to coś jakby pokazanie "hej, ja jestem lepszy/ważniejszy/mam fajniejszy rower". Obrażać się czy nie obrażać, tak to wygląda. To również pokazanie - jeżeli jazda w pierwszym rzędzie to coś mega wypasionego - że rozdawanie ulotek, rozmawianie z przechodniami to coś gorszego. Chcecie czy nie, tak działa psychologia.

Motywy zbrodni

Każdy ma swój własny powód przyjechania na Masę i typowa Masa zawiera w sobie całe spektrum różnych ludzi. Mamy więc (mniej lub bardziej) nawiedzonych ekologów****, przedstawicieli środowisk wolnościowych, lewaków, yuppi w garniturach, kurierów rowerowych oraz rowerowych zapaleńców, babcie i dziadków jeżdzących rowerami na działki i do sklepu, rodziny z dziećmi, studentów, uczniów, bezrobotnych, feministki, artystów oraz lokalnych polityków.

Na warszawskiej masie, niestety, tego nie uświadczysz:

Czy naprawdę dla wszystkich?

To pytanie postawiłam sobie na serio po styczniowej masie. Jeżeli masa faktycznie jest dla wszystkich, to czemu czoło pędzi z prędkością 20km/h? Rozumiem - zima, trzeba się rozgrzać, ale nie każdy ma wypasiony rower z 4935704 przerzutkami, niektórzy jeżdżą na dwubiegowcach, inni mają gorszą formę, jeszcze inni jedno i drugie, i nie jest im łatwo nadążyć. A argumentacja, że zimą jeżdżą tylko najwięksi zapaleńcy, jest prawdziwa, ale tutaj zupełnie nie trafiona. Przykład? Uważam siebie za takowego zapaleńca - rowerem jeżdżę na zajęcia i do pracy, czas wolny lubię spędzać w powiązaniu z rowerem, no i pojawiam się na masie krytycznej. Nie oznacza to automatycznie jednak, że potrafię rowerem jechać 40km/h, tudzież że mam kolarkę / amortyzatory / hamulce pneumatyczne / aluminiową ramę / obwód łydki jak Gołota tricepsu i taka jazda to dla mnie mały pikuś.

Drugą rzeczą, która mnie dosyć mocno zasmuciła, było masowe jedzenie. Nie ukrywam, to bardzo miła sprawa - zjeść po zimowej masie coś ciepłego i rozgrzać się przed powrotem do domu. Szkoda tylko, że był to absolutnie niewegetiariański żurek z kiełbasą (rok temu - bogs z mięsną wkładką). Poruszyłam ten wątek (z wrodzoną delikatnością) na gronie masy, gdzie uzyskałam odpowiedź od jednego z uczestników, że "niczego nigdy nie robi się dla wszystkich, tylko dla większości". Żaden z organizatorów odwiedzających to grono nie raczył się do mojego pytania ustosunkować.

To teraz kilka wyjaśnień:

Po pierwsze primo, miałam okazję uczestniczyć w wielu różnego rodzaju akcjach, protestach, koncertach, happeningach tudzież innych wydarzeniach, gdzie serwowane było jedzenie. Niepisaną zasadą jest, że jest ono co najmniej wegetariańskie. Dlaczego? Bo takie jedzenie jest właśnie *dla wszystkich*. Bo przy takich okazjach robi się właśnie *dla wszystkich*. Bo taka jest kultura protestu. Bo tak się po prostu robi. I nie muszą akcji organizować wegusy, aby tak było. Cóż, widocznie warszawska masa nie jest protestem - ale o tym za moment.

Jedzenie zrobiła ekipa z wyprawyrowerowe.pl. Jak dla mnie jest to oznaką kapitalizacji wmk. W 80% akcji, w których miałam przyjemność uczestniczyć, jedzenie robiła po prostu lokalna sekcja fnb. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że obraz skłotersów***** rozdających jedzenie kłóci się z wizją masy, jaką mają jej organizatorzy. No i że policji się to może nie spodobać.

Warszawska masa nie ma już w sobie nic z protestu, nadzwyczaj szybko zżarła ją rutyna. To już nic więcej, niż kulturalne kuriozum. Piknik zrobiony przez grupę osób dla innej grupy osób, gdzie albo przyznasz rację z góry wyznaczonym zasadom, albo możesz zabierać zabawki i iść do innej piaskownicy, bo ryzyko, że twoje uwagi pozostaną bez odpowiedzi, jest nad wyraz wysokie (spradzałam).

A na koniec ciekawostka: organizatorzy nadzwyczaj niechętnie patrzą na flagi @. A to podpada pod ograniczanie wolności wypowiedzi. O ironio - masa ograniczająca wolność wypowiedzi. Halo?


-----
* Masa pisana dużą literą odnosi się do całego, ogólnoświatowego ruchu, masa małą - do WMK.
** aby piesi nie przechodzili przez przejście przed końcem peletonu - dla bezpieczeństwa własnego oraz rowerzystów.
*** Robiłabym to do dzisiaj, ale chyba ktoś doszedł do wniosku, że rozdawanie ulotek jest zbędne, bo ulotek już na masie nie uświadczysz.
**** Mówię to z sympatią, sama się do takowych zaliczam.
***** będę złośliwa i zauważę, że pewnie obraz oparty na szkodliwych stereotypach. NIE, skłotersi nie rozdają jedzenia brudnymi rękoma i TAK, wszystkie składniki były wcześniej umyte.

niedziela, 28 stycznia 2007

Kanapka z dżemem nieodłączną aktorką na scenie rewolucji.

Jest druga w nocy i piszę pracę semestralną. Jak to w życiu studentki bywa, myślę o wszystkim, tylko nie o temacie pracy (który swoją drogą jest całkiem fajny - obrazy kobiet indiańskich we współczesnej literaturze autorstwa... innych kobiet indiańskich). Moje połączenia między synapsami zaprowadziły mnie gdzieś na granice absurdu, ale co mi tam. Miło jest myśleć. Poważnie. No i tak sobie myślę...

To co my w końcu będziemy jeść w tą rewolucję?

Jak zabraknie wszystkiego tak?

Miałam wizję.

Naprawdę, szczerze i z całego serca wierzę, że kanapki z dżemem będą tym, co uratuje nas przed klęską, dordzy towarzysze i towarzyszki! Kanapki z dżemem truskawkowym dla wszystkich! Kanapki z dżemem wiśniowym uber alles!

Ekhm. Może więc mniej emocjonalnie i ideologicznie, ale za to bardziej pragmatycznie. Otóż, moi drodzy i niedowierzający adepci, kanapka z dżemem ma wszystko, czego wam potrzeba. Jest a. słodka, b. lepka, c. słodka, d. smaczna, e. słodka, f. może być użyta jako broń masowego rażenia (w przypadku niesmacznych dżemów cioci), g. słodka; przy odpowiednio grubej pajdzie chleba może być nawet zapychająca.

Przecież nie chcemy nikogo zabijać! Rewolucja odbędzie się bez ofiar! Kartofle, moi drodzy, absolutnie odpadają! Przecież można wybić komuś oko! Makarony? Zbyt mocno kuszą dziurki w nosie, a przecież nie każdy potrafi perfekcyjnie opanować swoje instynkty. Mięso? Ktoś powiedział mięso? Proponuje wyjść z sali. Natychmiast.

A kanapki z dżemem są idealnym narzędziem rewolucji. Nie posiadają ostrych kątów którymi możnaby rozciąć czyjś szacowny łuk brwiowy albo absolutnie przypadkowo, hym, tętnicę szyjną. Nie są ciężkie - nie mogą zadziałać jak młotek (albo kowadło, jak kto woli). Nie da sie nimi również przydusić gdyż są zwyczajnie zbyt smaczne (w odróżnieniu od knebli).

Jak widać, kanapki z dżemem mają same zalety! Nie jestem w stanie wyobrazić sobie ani jednej wady kanapki z dżemem! A nie wymieniłam jeszcze jej największych zalet - są nimi smaczność i kaloryczność! Czy śnieg, czy deszcz, czy chłód, czy upał, kanapka z dżemem jest tak samo smaczna, a łatwośc jej przygotowania uratuje życie nie jednej marznącej w okopach rewolucjonistce! Moi drodzy, nie ma sensu rozwodzić się dłużej nad oczywistymi zaletami tego cudu techniki kulinarnej.

Towarzysze! Towarzyszki! Do kuchni marsz kroić i smarować!

A ja może ten teges, pójdę poszukać utraconego kontaktu z rzeczywistością.

czwartek, 25 stycznia 2007

Hi, welcome to Iran. We hope you'll enjoy your stay.

Żyję w państwie wyznaniowym.

Wdech... wydech... wdech... wydech...

Świątynia Opatrzności Bożej dostanie z budżetu 40 mln zł - zdecydował w czwartek Sejm, przyjmując senacką poprawkę do budżetu na 2007 r. Pieniądze te zostaną przesunięte z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS).*

Ponieważ w zeszłym roku nie udało się wyciągnąć z budżetu obiecanych 20mln złotych, Fundacja Budowy Świątyni w tym roku zmieni statut, wpychając tam zapis o "ochronie dziedzictwa narodowego". Hura! Zawsze chciałam, aby pieniądze przeznaczane na emeryturę, które sama ZUSowi wpłacam (będę wpłacać), poszły na wybudowanie świątyni wyznania, które generalnie rzecz biorąc mam głęboko w dupie i które w "polskiej odmianie" absolutnie nie odnosi się do wyznawanego przeze mnie systemu wartości.

...i to nie koniec! Moje zdenerwowanie weszło dzisiaj na poziom wkurwienia. Na deser po Świątyni Opaczności dowiaduje się, że mój ulubieniec Marian Piłka postanowił po raz kolejny wyładować swoje seksualne frustracje na społeczeństwie i wydał wojnę pornografii. Tej legalnej.

No dobra, pornografia ma swoje duże minusy, których nie powinno się przemilczeć - chociażby sposób przedstawienia kobiety: jej uprzedmiotowienie, zdobywanie, oraz najgorszy koszmar feministki, czyli cumshot. Troska o wizerunek kobiety nie była jednak tym, co skłoniło Piłkę do poczucia misji.

Według autora projektu posła, łatwo dostępna pornografia działa antywychowawczo, zwłaszcza na młodzież w okresie dojrzewania.**

A co to znaczy "antywychowawczo" dla propagatora szkodliwości prezerwatyw? Zgaduję, że młodzi ludzie dzięki niej są w stanie dowiedzieć się mniej więcej, skąd się biorą dzieci. Na pewno nie powiedzą im tego w szkole (już Orzechowski się o to postara), a dla rodziców jest to zbyt niewygodny temat. No i tak, do tego dochodzą jeszcze wszelkiego rodzaju spaczenia seksualne, między palcami wyrastają błony (jak żabom), a włosy bardzo szybko wypadają.

Podsumowując: Świątynia Opatrzności Bożej, atak na pornografię, głoszenie szkodliwości prezerwatyw i pigułek antykoncepcyjnych, dyskusje o Smoku Wawelskim, starania o wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji, zwalanie całej winy za niechciane ciąże na kobiety tylko i wyłącznie, obietnice Orzechowskiego o wpajaniu dziewczętom cnot wierności i czystości... a to wszystko w przeciągu półtora miesiąca. Do tego jeszcze program Pospieszalskiego w publicznej telewizji***.

A ja się tym wszystkim denerwuję i przejmuję, jakbym żyła tutaj dopiero od wczoraj.

Kmh ma swoją własną teorię:
symbole symbole
teatr
to wszystko to rekwizyty w teatrze
Aż mi puenta uciekła, więc bezpuentowo będzie dziś.

Huh.

* http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,53600,3875054.html
** http://serwisy.gazeta.pl/kraj/1,34397,3874610.html
*** ostatnio wygadywał takie głupoty, że aż Zieloni oficjalnie zareagowali, do poczytania tutaj

niedziela, 21 stycznia 2007

Pasuje do kapci, nie?

Udałam się dzisiaj do Milanówka po wymarzony rower swój: holenderska miejska damka Arabella.

To po lewej to zdjęcie poprzedniego właściciela. W sensie nie jego samego, ale robione przez niego. Kurcze, nie oddaje w pełni jego piękna... Roweru znaczy się, nie właściciela. Który swoją drogą był bardzo, bardzo miły, spuścił z ceny troszkę nawet.

Kocham rowery miejskie. Są absolutnie komfortowe, proste w budowie i nawet jeżeli wyjściowo nie wyglądają fenomenalnie, to wkładając w nie odrobinę pracy można stworzyć cudeńko. Tak jak Dr Frankenstein, tylko z lepszymi szwami.


No... Trochę rdzewieje, ale tak jak pisałam, odrobina pracy. I u-lock Kryptonite'a. Obowiązkowo.



PS. W sumie to powinnam również wspomnieć, że koła mają 28", że są trzy biegi w torpedzie Sachs - interesujące jest to, że aby zmienić biegi trzeba przestać pedałować, odwrotnie niż w innych rowerach.

sobota, 20 stycznia 2007

Kapcie zagłady!

Babcia mi przywiozła spóźniony prezent urodzinowy. Fajnie, ze jej sie chciało przyjechać, bo deszcz pada. I fajnie, że w ogóle z dziadkiem pamiętali.

Ale kurcze no...

MEN weźmie się za moralność uczennic.

Jak podaje gazeta.pl, Ministerstwo Edukacji Narodowej - po podsumowaniu ankiety na temat ilości ciężarnych dziewczyn w szkołach - ma w planach wpajanie uczennicom "cnoty wierności i czystości". Jak mówi wiceminister Orzechowski, MEN weźmie na siebie brzemię tłumaczenia uczennicom, że z inicjacją seksualną powinny poczekać aż do wyjścia za mąż. Zaniepokojony Orzechowski nie wspomina jednak nic o wpajaniu moralności chłopcom.

Właśnie. Chłopcom. Ani słowa. W ogóle trudno mi przypomnieć sobie - mogę się jednak mylić, nie zaprzeczę - aby kiedykolwiek mówił ktoś o tym, że chłopcy powinni czekać z inicjacją seksualną. Mówi się czasami o "młodych ludziach", ale częściej o "młodych dziewczynach". Nie ukrywam, że w takich momentach krew mnie zalewa. I nikt nie powinien się dziwić.

Cały sposób myślenia Orzechowskiego i jemu podobnym jest zatrważający. Zawsze winna jest kobieta. Gwałt? Bo ta suka mnie sprowokowała. Ciąża? Bo to kara za nieczystość. Kobiecą oczywiście. Nie mówi się o tym, że z gwałtem powiązana jest męska, niemożliwie silna chęć posiadania i uprzedmiotowienie kobiety, ani tego, że ciąża wiąże się niewiedzą na temat antykoncepcji, lecz czasami również z męskim "bo nie lubię prezerwatyw".

Nie piszę tego dlatego, że uważam, iż wszystkiego winni są mężczyźni. Wina za niechcianą ciążę często stoi po obydwu stronach, jednakże "elity rządzące" (oraz, niestety, znaczna część społeczeństwa, chociaż to trudne do pojęcia) zwala winę na kobietę. Jakby to ona była winna temu, że ją się w ten sposób postrzega, bo przecież się tak zachowuje, bo tak i koniec!

Bo jak suka nie da, to pies nie weźmie.

wtorek, 2 stycznia 2007

Uprzejmie informujemy o zmianie przepisów.

Być może nie wszyscy wiedzą, ale wraz z 1 stycznia 2007 roku wprowadzono nowy przepis, dzięki któremu parkowanie na ścieżkach rowerowych jest legalne.

Na szczęscie są tacy, którzy już wiedzą, i - obserwowani przez przychylne oko władzy - postępują zgodnie z nowym przepisem, chcąc go spopularyzować.

Poniżej ulica Międzynarodowa:



Przodownikom gratulujemy!

poniedziałek, 1 stycznia 2007

Dzieci rewolucji kontratakują - prosimy ustawić się w kolejce do schronu.

Są takie chwile w życiu, kiedy chciałabyś za wszelką cenę, aby czas się zatrzymał. No, że czas ma cię absolutnie w dupie, to pewnie dosyć szybko zauważasz. Żałujesz czy nie, kiedy budzisz się następnego dnia, wszystko wydaje się być jak nie z tego świata; jak koszmar z Ciasteczkowym Potworem albo wręcz przeciwnie - jeden z tych rzadkich snów o lataniu, gdzie ani nie znosi cię wiatr, ani nie wpadasz w turbiny samolotu.

Takie chwile są dla ciebie ważne, bo akurat doznajesz emocji o niespotykanym dla siebie natężeniu. Czasami kończy się tylko na tym, czasami jednak dociera do ciebie, że chodziło o coś więcej. Może dotrzeć od razu lub po kilku godzinach, mogą to być jednak dni, tygodnie... Mogło w ogóle nie dotrzeć, czasami tak też bywa.

Co to miało być?

Dobre pytanie. Nie chcę tutaj trącać demagogią, grafomaństwem czy nadwyrężać filozoficznego relatywizmu. To coś może być wszystkim, od zmiany podejścia do jakiejś sprawy, przez nagłe dostrzeżenie kogoś lub czegoś, do totalnej, absolutnej rewolucji.

U mnie zanosi się właśnie na totalną, absolutną rewolucję. Dotarło do mnie, że zawsze chciałam żyć inaczej, jednakże nigdy nie miałam tyle przysłowiowych jaj, żeby wykonać te kilka kroków i żyć tak, jak zawsze marzyłam. Oczyma wyobraźni widziałam siebie zupełnie gdzieś indziej, zachowującą się w inny sposób; widziałam siebie zupełnie inaczej, niż gdy patrzyłam w lustro.

I ktoś, kto najprawdopodobniej nie ma o tym pojęcia, przyczynił się do tego, że tak powiem, objawienia. Z tym, że teraz nie skończy się na myślach; prędzej skisnę.

Mało osób zauważy tą zmianę, mało osób zna mnie dobrze i szczerze mówiąc, mało osób ta zmiana zainteresuje. I dobrze, chodzi przecież o mnie. Ważne, że dla mnie jest to istotne.

Wiem, to było dosyć osobiste. Ale tak myślę sobie, że gdybym zaczęła zastanawiać się nad tym wszyskim X lat temu i bez niczyjej (świadomej bądź nie) pomocy doszłabym do wniosków, jakie wyciągnęłam z "tego czegoś", nie popełniłabym wielu błędów, jakie popełniłam, i których, mimo usilnych chęci zagrzebania w najgłębszych i najciemniejszych zakamarkach pamięci, nie jestem w stanie przestać żałować.

To będzie dobry rok. To niby tylko numerki i umowne daty, i mnóstwo osób bojkotuje noworoczne postanowienia. Rozumiem to, bo sama wiele razy tak robiłam, jednakże człowiek jest tak skonstruowany, że potrzebuje jakiejś doniosłej okazji aby postanowienia (które tworzy również na codzień) nabrały jakiejś mocy sprawczej, i były po prostu poważne. Cóż, ja się wpisuję w ten schemat, i mam nadzieję, że uda mi się spełnić chociaż jedno ze swoich postanowień. W sumie to mam tylko jedno...