sobota, 30 czerwca 2007

Też myślałam, że jest okropne, dopóki nie spróbowałam.

Tak, wrzucam przepis na zupę-krem z sałaty. Brzmi dziwnie? Wiem! Bardzo sceptycznie do przepisu podchodziłam, ale że dziś na szembeku Paweł znalazł trzy skrzynki sałaty, coś trzeba było z taka ilością zieleniny zrobić. Tak powstała naprawdę smaczna zupa. I tak nie uwierzycie w moje zapewnienia, więc przejdę od razu do sedna ;)


Składniki:

3 cebule
2 pokaźne sałaty
sól, pieprz, łyżka cukru
mleko sojowe (opcjonalnie, ja zaszalałam z waniliowym)
mąka
olej
litr wody

Wykonanie:

W rondlu poddusiłam pokrojoną cebulę, w międzyczasie szatkowałam byle jak dokładnie umytą wcześniej sałatę oraz wstawiłam wodę. Gdy cebula była gotowa, wrzuciłam na wierzch zieleninę, docisnęłam, dodałam łyżkę soli, sporo pieprzu i cukier. Po dwóch-trzech minutach zalałam wszystko gotująca się wodą, przykryłam, i zostawiłam na pół godziny.

Zdjęłam z gazu i przecedziłam wywar przez sitko do garnka, zaraz był mi znów potrzebny. To, co zostało, zmiksowałam na gładką masę, i wstawiłam z powrotem na mały gaz.

Zrumieniłam na patelni nieco mąki. Do zmiksowanej papki dolałam powoli wywar, cały czas mieszając, po chwili dodałam też mąkę i nieco mleka sojowego (jak się okazało, waniliowe mleko sojowe naprawdę tam pasuje. Uau, a jednak miewam dobre pomysły). Wszystko chwilę jeszcze postało sobie na małym gazie, i proszę bardzo, kto by się spodziewał, że to zjadliwe będzie?

Szczerze polecam.

czwartek, 21 czerwca 2007

wtorek, 19 czerwca 2007

Beauty Kit (i inne takie).

Adbusters wypuścili z półtora tygodnia temu zestaw czterech krótkich spotów ukazujących rzeczywistość dziewczęcej niewinności i beztroskości w Stanach (hyhy, jak to zabrzmiało). Przerażające, coraz młodszym dziewczętom każe się wypełniać wygórowane i w sumie odcięte od rzeczywistości kanony współczesnego piękna pod groźbą utraty szczęścia i dobrego samopoczucia, wyrastających z zadowolenia z własnego ja. Spoty prezentują bardzo fajny kontrast między konwencją reklam lalek Barbie a faktyczną zawartością zestawu małej pięknisi.



Dziesięcio-, dwunastolatki biegają po podwórku, brudzą się, uczą się przeklinać i czytają "Dzieci z Bullerbyn" i "Przygody Tomka Sawyera" (no, przynajmniej za moich czasów tak było), a nie chodzą z mamusiami do kosmetyczek i fryzjerek. Cóż, w Polsce nie ma takiej presji na wszelakie konkursy piękności, podczas gdy w Stanach panuje na ich punkcie absolutna mania, tyczy się to również konkursów dziecięcych, począwszy już od siódmego/ósmego roku życia (w tym momencie gorąco polecam film Little Miss Sunshine).

Przypomina mi się też jeden z reality show produkcji MTV - My Super Sweet Sixteen (linkować do strony programu nie będę, bo przed chwilą strona mtv.com zawiesiła mi przeglądarkę, dzięki Buddo za automatyczne zapisywanie postów w bloggerze). Każdy odcinek to inna rozpuszczona piętnastolatka z nadzianymi rodzicami opowiadająca o przygotowaniach do jej szesnastych urodzin. Każdy odcinek to targowisko próżności, pokaz rozpuszczenia i totalnego egocentryzmu. Włos się na głowie jeży. Każde z dziewcząt patrzące do kamery i mówiące z głęboką wiarą we własne słowa, że jest najważniejsze, najpiękniejsze na całym świecie, że jej rodzice dadzą jej wszystko, co chce, że może mieć wszystko, że nosi tylko markowe ubrania od znanych projektantów, że na 16te urodziny dostanie BMW... Brrr! MTV od dawna ma u mnie ogromnego minusa za promowanie czysto konsumpcyjnego, wielce materialistycznego i praktycznie hedonistycznego stylu życia. Na IMDB program ten osiągnął zawrotną ocenę 2,3/10.

A tak na marginesie, wracając do początku posta, Adbusters od jakiegoś czasu sprzedaje własną linię trampek - czarnych, ekologicznych, pozbawionych loga. Cóż... jeżeli "No logo" mógł stać się marką, tak samo stanie/stało się już (?) z brakiem loga. Z jednej strony inicjatywa, jaką jest promowanie produktów pozbawionych loga, i do tego przyjaznych środowisku, jest jak najbardziej słuszna - człowiek przestaje być wtedy chodzącym bilbordem - ale z drugiej strony... adbusters i produkt, adbusters i produkt, adbusters i produkt... wam też coś dziwnego dzieje się z żołądkiem na dźwięk takiego połączenia?

No właśnie.

A może po prostu znowu przesadzam z czarnowidzeniem. Pewnie niedługo zabiorą mi licencję.

poniedziałek, 18 czerwca 2007

Radykalne podwieczorki w Infoszopie.

od 14 czerwca w każdy drugi i czwarty czwartek miesiąca zaczynają funkcjonować otwarte spotkania anarchoekologiczne w praskim infoszopie. co dwa tygodnie będziemy starali sie zaprezentować w formie krótkiego wykładu jakieś interesujące zagadnienie, pokazać film, przeprowadzić dyskusje, zaprosić gościa czy po prostu planować wysadzenie stołecznych makdonaldow. podwieczorki nie maja sztywnego charakteru wykładu, są to raczej mniej lub bardziej spontaniczne spotkania osób związanych z zagadnieniami ekologii, zielonego anarchizmu, wyzwolenia ziemi zwierząt i ludzi bądź osób zainteresowanych tymi zagadnieniami. za każdym razem można liczyć na dawkę edukacji teoretycznej i praktycznego snucia planów. jeśli nie wiesz co akurat jest zaplanowane wpadnij a na pewno będzie o czym pogadać.

14 czerwca o 18stej ruszamy z wielką pompą-zapraszamy na potlak (otwarte wegańskie przyjecie kulinarne oparte na zasadzie dobrowolnej wymiany pokarmów) i dyskusje niespodziankę:)do zobaczenia
infoszop praga, targowa 22
infoszop.bzzz.net
w razie pytań myspace.com/warsawvegans



W ostatni czwartek odbyło się pierwsze spotkanie, pompa była dosyć skromna, ale nie od razu Kraków zbudowano. W następny czwartek, 28 czerwca, spotkamy się znowu, szczegóły odnośnie formuły spotkania ukażą się niedługo - pewnie po weekendzie. Oczywiście, wszyscy mile widziani. Fajnie by było, gdyby radykalne podwieczorki przetrwały wakacje, i stały się normą warszawskiego półświatka, że też się tak wyrażę. Pożyjemy zobaczymy, miło będzie ujrzeć jakieś nowe twarze.

niedziela, 17 czerwca 2007

Wakacje!

Tak sie składa, że we wtorek mam ostatni egzamin, i kiedy wyjdę z tamtej sali około 19stej, to będzie to początek moich wakacji. Zebranie kilku wpisów to nie jest coś, czym trzeba się denerwować. Wyniki również.

Jak to zwykle w moim przypadku bywa, wszystko dzieje się na ostatnią chwilę. Do niedawna myślałam, że przez całe trzy miesiące będę kiblować w Warszawie, ale okazuje się, że wcale tak się nie stanie. Większość lipca spędzę poza domem, o czym niedługo napiszę więcej, być może trafię do Bratysławy, fajnie, bo oczywiście nigdy tam nie byłam. Z czerwcowych jeszcze planów natomiast - najbliższy weekend spędzam we Wrocławiu na Wrocław Non Stop, obszerna foto-słowotoko-relacja przewidziana.

Sierpień miałam nadzieję spędzić nad morzem, sprzedając rozkrzyczanym małym snobiątkom łopatki i inne takie zabawki, ale okazało się, że szef zwinął biznes, więc nici z co wieczornego chlania i dyskotek. Aż dwóch na całą Jastarnię. Szkoda. Ale być może wybiorę się na obóz antygraniczny na Ukrainę, a później na letni obóz FA. Jak zdobędę namiot, jeszcze takowego nie posiadam. W międzyczasie może zawitam do Rospudy, gdyż pod koniec lipca znowu rusza obóz.

Aha, jest jeszcze Piaseczno Open HC Fest i DIY Fest w Trójmieście.

Mimo wszystko, fajnie by było trochę popracować przez wakacje - razem z początkiem nowego roku akademickiego planuję się bardziej usamodzielnić (czyt: wyprowadzić się), i dobrze by było mieć co nieco w portfelu, tak na czarną godzinę. Być może we wrześniu odwiedzę ciocię pracującą w Szwecji i gdzieś się zaczepię.

W ogóle muszę się przyznać, że ostatnio dosyć optymistycznie zaczynam podchodzić do życia. W środę mamy wysprzątać infoszop, więc pewnie zmienię zdanie, hehe.

piątek, 8 czerwca 2007

Saska Kępa o piątej nad ranem.

Będąc nerdem i przesiadując całą noc przed kompem postanowiłam dziś rano zmienić nieco rutynę i udałam się z wiernym mi aparatem na poranny spacer po Saskiej Kępie. Lubię bardzo to, że mieszkam praktycznie w idealnym miejscu - z jednej strony blisko do centrum, z drugiej cisza i spokój oraz, co widać na załączonych obrazkach, iście sielankowy klimat. I kaczki!



Wszystkie zdjęcia tutaj.