czwartek, 30 listopada 2006

Stan wojenny - przeżyjmy to raz jeszcze!

A wszystko dzięki ministrowi Giertychowi oraz ministrowi Ziobro, którzy w godzinie policyjnej rodem z PRLu odkryli lekarstwo na wszystkie problemy wychowawcze. Cóż, Nobel dla nich. Zanim jednk to się stanie...

...Wyobraźmy sobie taką sytuację: matka samotnie wychowująca swojego jedynego syna źle się czuje. Posyła więc do apteki synka z poleceniem kupna takich a takich lekarstw, a że jest już noc i zwykłe apteki są pozamykane, trzeba znaleźć najbliższą dyżurującą aptekę, która wcale blisko być nie musi. W trakcie poszukiwań synka zatrzymuje policja. Oczywiście, nie uwierzą mu, że szuka apteki bo mamusia zachorowała. Na pewno włóczy się w poszukiwaniu starszych babć, które mógłby obrabować, nastolatek, które mógłby zgwałcić albo ścian, które mógłby pomazać. Odprowadzają go do domu, jeżeli ma przy sobie jakiś dowód tożsamości. W skrajnej wersji dzieciak może skończyć w izbie dziecka, jeżeli funkcjonariusze uznają, że robi ihc w balona. Źlke czująca się matka otwiera drzwi myśląc, że synek wrócił z lekarstwami, zamiast tego jednak synek pojawia się w towarzystwie funkcjonariuszy... I tak dalej...

Halo? Czy myśmy już absolutnie zwariowali? Wg TNS OBOP na dzień dzisiejszy 80% społeczeństwa jest za wprowadzeniem godziny policyjnej dla młodzieży. Co dalej? Bo naprawdę, nie ma co się łudzić, że to coś poskutkuje. Czy ktoś naprawdę wierzy, że młodzi ludzie, których stopniowo pozbawia się praw obywatelskich, będą z tego powodu zadowoleni i zaczną się lepiej zachowywać? Może jeszcze z wdzięczności?

Należałoby raczej zadać pytanie, czy faktycznie ta dzisiejsza młodzież to naprawdę "hordy agresywnych nastolatków, włóczących się po osiedlach"*. Mój brat chodzi do klasy maturalnej i czuję się oburzona tym, że on, jego znajomi oraz moi młodsi koledzy z praskiej grupy rowerowej zostają określani w ten sposób. Mieszkam na Pradze i zaprawdę, powiadam wam, z żadną z takich hord przyjemności styczności nie miałam. Przyjemność ta nie spotkała mnie również podczas wcześniejszyh etapów mojej edukacji.

To żałosne, jak politycy żerują na emocjach społeczeństwa. Oliwy do ognia dorzucają też niestety media, które w problemach młodzieży odkryły kopalnię nowych tematów. To wcale nie tak, że kiedyś młodzież zachowywała się inaczej i że była nieskazitelnie czysta. Kiedyś po prostu nie było wszędobyslkich mediów, kamer i aparatów cyfrowych, zdolnych zarejestrować i puścić w eter wszystko co się pod obiektywy nawinie. Również nieprawdą jest, że zjawisko się w jakiś sposób nasiliło - jest po prostu lepiej wyeksponowane, ponieważ wszystkie środki masowego przekazu żerują na chodliwym temacie.

Równocześnie narzeka się w mediach na niską frekwencję wyborczą. Szczerze wątpię, by "demokratyczne" ograniczanie praw jakiejś grupie miało ją zachęcić do udziału w takiej "demokracji". Nazwanie tego demokracją w ogóle, nawet w cudzysłowie, jest już sporym semantycznych nadużyciem.

Nie uważam mimo wszystko, że sytuacja w szkołach jest w porządku i że nie potrzeba zmian. Agresywne zachowanie zarówno ze strony uczniów jak i nauczycieli istnieje, chociaż nie przybiera wszędzie tak dramatycznych form, jak niektórzy zdają się głosić, i jest sytuacją smutną. Jest to jednak problem o wiele bardziej złożony i arbitralne stosowanie drakońskich metod nic tutaj nie polepszy, a może tylko zaszkodzić.


* określenie dziennikarza (!) pracującego w onet.pl . Ja bym takiego zwolniła z marszu, brak obiektywizmu kłóci się z etyką dziennikarską. To już nawet nie jest brak obiektywizmu, to ubliżanie. Onet zniża się do poziomu Faktu.

środa, 29 listopada 2006

Bo gdy zgasną światła...

Jakiś czas temu lewa strona Warszawy została postawiona w trudnej sytuacji. Bardzo trudnej. Tragiczej wręcz. Och!

Ale od początku.

Siedzę w piątek wczesnym popołudniem na ostatnich zajęciach, niebo zaczyna delikatnie szarzeć, salę wypełnia szum kartek i świetlówek. Szare komórki usilnie maskują nic-nie-robienie-w-oczekiwaniu-na-koniec-zajęć. Nagle robi się zupełnie cicho. I ciemno.

Umarłam?

W całym instutycie zgasły światła i automaty Nescafe. Apokalipsa. Wszystkie zajęcia zostają odwołane; podobno w całej Warszawie... nie ma... prądu. Odkąd skończyłam 15 lat zawsze chciałam to zobaczyć. Warszawę pozbawioną prądu. Najchętniej pod wieczór, ale popołudnie też wydało mi się zadowalające, z braku laku*.

Wąską zaciemnioną klatką schodową udaję się na parter. Jest absolutnie cicho - dopiero gdy świetlówki przestają szumieć dochodzi do mnie, jak głośno było wcześniej. Na zewnątrz, tuż przed pl.3 Krzyży, nie ma nic odbiegającego od normy, mimo to czuć coś w powietrzu. Coś jak aromat przedświątecznej atmosfery, ale bez prezentów i przecen; bez promocji i kolejek w supermarketach po horyzont. No super po prostu.

Zmierzam pod Smyka, bo tam umówiłam się ze znajomym. Na rondzie De Gaulle'a masakra - światła nie działają, policjanci próbują opanować sytuację. Zastanawiam się, jak źle musi być w tym momencie pod Rotundą. Wszystkie mijane po drodze sklepy zamknięte: bez prądu nie ma drzwi automatycznych, kas fiskalnych, a co najważniejsze - bramek wykrywających to okropne, bezbożne, złodziejskie plugastwo.

Myślę sobie: umarłam i poszłam do raju. Poważnie.

Pół obsługi Empik Junior stoi przed wejściem i pali papierosa. Ochroniarze nie wpuszczają ludzi do sklepów. Nie ma płynącej z nieba muzyki. Tramwaje stoją. Mijamy z kolegą ludzi rozmawiających o możliwym zamachu terrorystycznym. Obydwoje uśmiechamy się do siebie. W przejściu podziemnym absolutnie ciemno. Żałuję, że nie widziałam ciemności pod Dworcem Centralnym... to dopiero musiało być coś! Cóż, może następnym razem.

To naprawdę fantastyczne uczucie było. Nie mogłam przez kwadrans dodzwonić się do taty z pytaniem, czy na Pradze też nie ma prądu. Szkoda, że trwało to tak krótko, i po dwóch godzinach wszsytko zaczęło wracać do normy.

Tak, wiem, wszystkie te komplikacje, straty, oczywiście, giełda pewnie ucierpiała, a jakie korki się porobiły, o matko boska, prawie jak koniec świata. Mimo to można było zauważyć, że ludzie jakoś zwolnili. Po co się spieszyć do Arkadii skoro i tak nas tam nie wpuszczą? Po co się denerwować czekając na autobus skoro można iść do domu na piechotę?

Nie twierdzę, że da się żyć bez prądu. Ale raz na jakiś czas przydałoby się Warszawiakom takie ożeźwienie. Kto jak kto, ja miałam humor przedni do końca tygodnia. Mój rower też.


* he-he... ekhm.

sobota, 25 listopada 2006

Zieleniecka

Ktoś tu strasznie i okropnie skłamał, wprowadzając cała opinię publiczną w błąd! To wcale nie jest prawdą, że remontująca Zieleniecką firma Strabag (czy jak im tam) zapomniała o rowerzystach. Przecież jest jak byk po obu stronach jezdni pas dla rowerzystów. Dla wszystkich niedowiarków poniżej zdjęcie:


I żeby nie było, jechalam nim i się da jechać. No... w pewnym sensie... z prawym pedałem u góry, żeby nie zawadzić o krawężnik... i bez pedałowania oczywiście... ale się da!

środa, 8 listopada 2006

...

Leżał tam na chodniku wcale nie wygłądał jakby coś mu się stało po prostu leżał jakby spał jakby usnął był taki spokojny mój pies ma taki sam wyraz twarzy jak śpi był przechylony na bok nie miał skręconego karku widać że nie dopadł go żaden pies zresztą kto widział psy pod Rotundą może jakieś dziecko albo stara wredna baba porozsypywało jakąś truciznę ale przecież gołębie wcale głupie nie są parę dni temu mój pies znalazł na podwórku rozszarpanego gołębia tego to może kot złapał na parterze mieszka sąsiadka która odkąd pamiętam cały rok gołębie dokarmia a pies wywęszył go tam w okolicy ale czy koty podwórkowe jadają gołębie zresztą może on po prostu umarł z wyczerpania czy głodu taki był spokojny jakby usnął czemu nikt nie zwrócił na niego uwagi czemu ludzie przechodzą obok niego jak obok jakiegoś pijaka przejść udać że nie widzę i zapomnieć przecież tak nie można tak absolutnie nie można czemu ludzie muszą tak czemu ktoś go wrzuci do śmietnika albo jakieś dzieciaki będą go tykać badylami przecież to martwy gołąb tylko martwy gołąb aż martwy gołąb zostawcie go już taki niewinny główkę ma tak przechyloną jak mój pies kiedy śpi i skrzydełko jedno na wpół rozchylone tylko stałam i patrzyłam jakby wzrok mógł ożywiać czemu wzrok nie może ożywiać

sobota, 4 listopada 2006

Sprostowanie.

No bo to nie tak, że nic nie robię i leżę do góry brzuchem. Co to to nie. Jakoś tak nie mogę się do niczego zebrać. Mam tyle pomysłów ale wszystko zżera codzienna rutyna. A jak już mam czas tak jak teraz to nie mogę się zdecydować, co mam ruszyć, i tak myślenie zżera wszystkie przejawy ekspresji mniej lub bardziej artystycznej.

W ogóle to nie wiem co mam tutaj napisać. No i jakoś się tak zbyt osobiście zrobiło. To źle wróży.

Hmm... Dwa tygodnie temu jak pedałowałam sobie radośnie północną stroną mostu Świętokrzyskiego zobaczyłam Korwina Mikke. Stał na moście (na szczęście jego nie na ścieżce rowerowej) i robił sobie zdjęcia wspólnie z ręką na sercu. Nie obiło mi się o uszy by kandydował na prezydenta stolicy, ale cóż, o kandydaturze Wierzejskiego dowiedziałam się pół roku po fakcie.

Kandyduje czy nie, Korwin to buc. Mam z nim na pieńku i zapamiętajcie moje słowa, on się kiedyś zadławi tym swoim wąsikiem.

No i wyglądał na tym moście tak żałośnie, że przez pół drogi do domu śmiałam się od ucha do ucha.

Dobranoc.