Najpierw Rospuda.
Teraz kolejka na Kasprowym Wierchu.
I zastanawiam się, kiedy w końcu ockniesz się i do ciebie dotrze, że park narodowy nie został parkiem narodowym, abyś miała gdzie jeździć na wycieczki; że obszar chroniony nie został obszarem chronionym, abyś miała gdzie robić sobie fajne zdjęcia lub jeździć na narty.
Wybudowanie większej kolejki oznacza większe możliwości przewozu turystów-pasożytów, prawdopodobnie wymusi to rozwój tamtejszych stoków narciarskich i dalszą degradację środowiska...
Ile jeszcze będziemy torturować inne jednostki, uszczuplając im regularnie przestrzeń życiową tylko dlatego, że nie wyglądają tak jak my, nie potrafimy się z nimi porozumieć i koniec końców uważamy je za gorsze i mniej ważne od nas, Wielkich Panów.
Ursula Le Guin w jednym ze swoich opowiadań ogniska działalności ludzkiej opisuje z perspektywy innych gatunków jako dziury w przyrodzie, ciemne, puste, napawające strachem. Trafne, nieprawdaż? Wałęsanie się po obszarach chronionych w celu spędzenia miłego popołudnia to wynik dużego nieporozumienia. Nawet jeżeli - jak w Stanach Zjednoczonych na początku XX wieku - pierwsze obszary chronione powstały z przyczyn ekoestetycznych, to obecnie przecież sytuacja wygląda inaczej i motywowanie istnienia tych obszarów taką argumentacją oznacza brak posiadania wystarczającej świadomości ekologicznej. Obszar chroniony ma chronić to, co jest w środku przed tym, co jest na zewnątrz - to raczej logiczne. Jednakże hordy turystów czy ludzie, którzy na te hordy zezwalają, zdają się nie tą regułę ignorować.
Fakt przeprowadzenia przez PiS referendum w sprawie Rospudy tylko w jednym województwie to rażący przejaw antropocentrycznej ignorancji. Nie chodzi o to, że prawo do decydowania o "tak cennym ekologicznie obszarze" należy do całego państwa - bo prawda jest taka, że nie należy do nikogo. Obszar chroniony pozostaje obszarem chronionym. W polskich realiach, obszar chroniony pozostaje obszarem chronionym dopóki ktoś nie wykombinuje, jak możnaby na nim zarobić.
Ponieważ granic nie ma w naturze - granice państw to rzecz narzucona przez człowieka - ograniczanie tak ważnych dla całego ekosystemu decyzji do lokalnej (holistycznie patrząc) społeczności jednego "państwa" nie ma nic wspólnego z naturą i naturalnym porządkiem.
Z jednej strony gdzieś w środku zwiększa mi się pokład żalu i smutku z powodu faktu, że tak wolno zmienia się świadomość człowieka. Zastanawiam się nawet, czy zmieniła się ona w ogóle przez ostatnie kilka wieków. Oglądanie coraz kolejnych popisów ekogwałtu* każe mi wątpić w skuteczność podejmowania jakichkolwiek działań. Z drugiej strony, nie mogę się doczekać, aż wszystko teatralnie zawali się z przeraźliwym BUM! i będę mogła umrzeć spokojnie ze świadomością, że dostaliśmy za swoje.
----
* Wybacz dramatycznie słabe neologizmy w tym tekście.
Teraz kolejka na Kasprowym Wierchu.
I zastanawiam się, kiedy w końcu ockniesz się i do ciebie dotrze, że park narodowy nie został parkiem narodowym, abyś miała gdzie jeździć na wycieczki; że obszar chroniony nie został obszarem chronionym, abyś miała gdzie robić sobie fajne zdjęcia lub jeździć na narty.
Wybudowanie większej kolejki oznacza większe możliwości przewozu turystów-pasożytów, prawdopodobnie wymusi to rozwój tamtejszych stoków narciarskich i dalszą degradację środowiska...
Ile jeszcze będziemy torturować inne jednostki, uszczuplając im regularnie przestrzeń życiową tylko dlatego, że nie wyglądają tak jak my, nie potrafimy się z nimi porozumieć i koniec końców uważamy je za gorsze i mniej ważne od nas, Wielkich Panów.
Ursula Le Guin w jednym ze swoich opowiadań ogniska działalności ludzkiej opisuje z perspektywy innych gatunków jako dziury w przyrodzie, ciemne, puste, napawające strachem. Trafne, nieprawdaż? Wałęsanie się po obszarach chronionych w celu spędzenia miłego popołudnia to wynik dużego nieporozumienia. Nawet jeżeli - jak w Stanach Zjednoczonych na początku XX wieku - pierwsze obszary chronione powstały z przyczyn ekoestetycznych, to obecnie przecież sytuacja wygląda inaczej i motywowanie istnienia tych obszarów taką argumentacją oznacza brak posiadania wystarczającej świadomości ekologicznej. Obszar chroniony ma chronić to, co jest w środku przed tym, co jest na zewnątrz - to raczej logiczne. Jednakże hordy turystów czy ludzie, którzy na te hordy zezwalają, zdają się nie tą regułę ignorować.
Fakt przeprowadzenia przez PiS referendum w sprawie Rospudy tylko w jednym województwie to rażący przejaw antropocentrycznej ignorancji. Nie chodzi o to, że prawo do decydowania o "tak cennym ekologicznie obszarze" należy do całego państwa - bo prawda jest taka, że nie należy do nikogo. Obszar chroniony pozostaje obszarem chronionym. W polskich realiach, obszar chroniony pozostaje obszarem chronionym dopóki ktoś nie wykombinuje, jak możnaby na nim zarobić.
Ponieważ granic nie ma w naturze - granice państw to rzecz narzucona przez człowieka - ograniczanie tak ważnych dla całego ekosystemu decyzji do lokalnej (holistycznie patrząc) społeczności jednego "państwa" nie ma nic wspólnego z naturą i naturalnym porządkiem.
Z jednej strony gdzieś w środku zwiększa mi się pokład żalu i smutku z powodu faktu, że tak wolno zmienia się świadomość człowieka. Zastanawiam się nawet, czy zmieniła się ona w ogóle przez ostatnie kilka wieków. Oglądanie coraz kolejnych popisów ekogwałtu* każe mi wątpić w skuteczność podejmowania jakichkolwiek działań. Z drugiej strony, nie mogę się doczekać, aż wszystko teatralnie zawali się z przeraźliwym BUM! i będę mogła umrzeć spokojnie ze świadomością, że dostaliśmy za swoje.
----
* Wybacz dramatycznie słabe neologizmy w tym tekście.
5 komentarzy:
kto ma wybaczać?
Chyba ja sama sobie ;)
Nie da się czytać. Literki są za małe.
ctrl + + drogi glutku. ;)
To tylko półśrodek, a nie rozwiązanie! ;/
Prześlij komentarz