niedziela, 1 lipca 2007

Miasto stu mostów, miasto stu dźwięków.

No i pojechałam. Osiem godzin w zatłoczonym przedziale ultra krótkiego pociągu (pozdro pekape!) i wysiadłam na stacji Wrocław Główny, gdzie przywitana przez lekko zniecierpliwione "to ty! (poznałem cię po włosach)" rozpoczęłam weekend od memoryzowania rynku, milczenia wobec cynamonowych ciastek, i piwa w otoczeniu Anglików. Acha, i matematycznych żartów.

Nad wyjściem z dworca głównego wita Cię przemiłe "Wrocław wita", podobny napis widnieje neonem na budynku na przeciwko. Najłatwiej i najnaturalniej dla mnie chyba będzie ciągłe porównywanie Wrocławia i Warszawy - porównywanie, na tle którego Warszawa wychodzi całkiem słabo (lecz być może to chwilowe - nie widziałam zbytnio minusów Wrocławia, a nie ukrywajmy, na pewno takie są).

W piątek wieczorem nie zwiedzałam jednak zbytnio, udałam się na jubileuszowy koncert Kanału Audytywnego. Zaprawdę, powiadam wam, koncert ten zapisze się na bardzo długo w mojej pamięci. Na bilecie stało 20-22, w rzeczywistości koncert zaczął się po 21, a trwał prawie cztery (!) godziny, stając się w ten sposób najdłuższym koncertem w pięcioletniej historii Kanału Audytywnego, oraz klubu Firlej, w którym wszystko się odbyło.

Dźwięki, melodie, rytmy, stuki, puki, skrzypy, brzdęki, harmonia, dysonans, wszystko w oprawie świetlnej i pomarańczowych kostiumach, z początku na siedząco, później pełna stojącą parą. Pełnia podziwu i niedowierzania, gdyż wiekszość utworów (ponad trzydzieści) otrzymała zupełnie inne brzmienie, niż to na studyjnych płytach wyglądało.

Potem przyszło marznąć na przystankach i przysypiać w autobusie, ale koniec końców udało się dotrzeć do miejsca spoczynku. Wrocław to bardzo przyjazne miasto - tutaj kasowniki nie chcą kasować biletów turystom, oszczędzając ich pieniądze, tutaj w centrum czerwone światło dla pieszego nie istnieje.

I od czego by tu zacząć...

Ostrów Tumski jest całkiem interesujący; najbardziej spodobało mi się pewne niepisane prawo z XV wieku, które zapewnia azyl na wyspie wszelkim przestępcom. Nie wiem jak to jest z seryjnymi mordercami, ale prawa tego przestrzega policja i straż miejska w przypadku pijącej alkohol wśród kościołów młodzieży i na wyspę się nie zapuszcza. Widok z wyspy w nocy jest miły dla oka, szczególnie przy czystym niebie.

Cały Wrocław opanowały krasnale, hołd dla Pomarańczowej Alternatywy. Są syzyfki, czyli dwa skrzaty pchające tą samą kulę w przeciwne strony, jest rzeźnik na Jatkach (o których za chwilę), kilka z nich wspina się po lampach, jest też muzyk, grający na mandolinie, oraz meloman, przysłuchujący mu się w skupieniu. Jak dla mnie, bardzo sympatyczna inwazja, szkoda tylko, że krasnale zupełnie nie są rozmowne. Gościnne też nie, stukałam w drzwi, ale nikt mi nie raczył otworzyć.

Jatki, jak nazwa wskazuje, były kiedyś rzędem rzeźni; obecnie, na szczęście, krwi tam nie zaznasz, znajdują się tam natomiast autorskie galerie. Na końcu uliczki postawiono całkiem nietypowy pomnik: odlana grupka różnych zwierząt otacza tabliczkę z napisem KU CZCI ZWIERZĄT RZEŹNYCH - KONSUMENCI. Nie skomentuje ironii, zamiast tego po prostu pokażę zdjęcia:










Spodobała mi się też rzeźba na hali targowej, nie dlatego, że posiada dla mnie jakieś fenomenalne waloy artystyczne, ale dlatego, że tak bardzo zachęciła gołębie, które w sumie rzeźbę współtworzą.


Zdaję sobie sprawę z tego, że zdjęć jest mało, i że nie są wybitne, ale postanowiłam skoncentrować się w tamten weekend na przeżywaniu, a nie zbieraniu wrażeń. Dlatego nie ma żadnych zdjęć z koncertów (w sobotę grało Tarwater), dlatego nie ma żadnych zdjęć rynku, który odwiedziłam również w sobotę, aby napić się pysznego pszenicznego piwa w Spiżu, kiedy to nagle zaczęło lać, i nagle przestało. Nie mam pojęcia, gdzie pochowali się ci wszyscy ludzie, którzy zniknęli z pierwszymi kroplami deszczu, a pojawili się równie nagle, gdy tylko deszcz przerodził się w mżawkę. Siedząc w ogródku piwnym w trakcie tego deszczu poczułam napełniającą mnie pozytywną energię, bynajmniej nie pochodząca od piwa, raczej od widoku rynku ozdobionego całym tym deszczem. Zabawne, bo nie potrafię tego wytłumaczyć. Cóż, bywa. W każdym razie, wsiadałam do pociągu powrotnego z przeświadczeniem, że to był naprawdę bardzo mile i ciekawie spędzony weekend.


Ps. Bardzo serdecznie chciałabym podziękowac Tomkowi oraz Tomkowi za oprowadzenie mnie po tym pięknym mieście. :-)

Ps2. Bardzo współczuję Wrocławiakom nieszczęścia do nowych fontann; zaprawdę, powiadam wam, ohydztwa!

2 komentarze:

siano pisze...

na Boga, Wrocławianom!

Anonimowy pisze...

TYLKO WROCŁAW !
WKS ŚLĄSK !