czwartek, 26 marca 2009

Ostatnio przeczytałam...


"Ciuciubabka", Jakub Malukow-Danecki.

Jakub M-D., jak można na tylnej okładce książki przeczytać, to bardzo utalentowany facet: współzałożyciel grupy artystycznej Mama-Ost, redaktor kwartalnika literacko-artystycznego "B-I", poeta od ponad 20 lat, do tego wielokrotnie nagradzany.

Niestety, w książce tego nie widzę. "Ciuciubabka" mnie zmęczyła; książka miała być refleksyjno-filozoficzna, i to widać. To, że miała być. Poza tym, główny bohater, Alex Posen, jest irytującym mizoginem, a ja lubię być w stanie znaleźć jakiś punkt zaczepny między sobą a bohaterami książek. Tu nie tylko Alex, ale i wszyscy inni mnie, nie przymierzając, wkurwiali. Przeczytałam do końca po to, aby móc wydać taki a nie inny osąd z czystym sumieniem.

"Uchodźcy z Korei Północnej. Relacje świadków", Juliette Morillot i Dorian Malovic

Dwójka francuskich reporterów, dobrze znająca język koreański, postanawia "dogłębnie zbadać sprawę i oddać głos tym, którzy jako jedyni mają prawo mówić o Pustelniczym Królestwie - Koreańczykom z Północy". Wynik ich śledztwa daleki jest od przekoloryzowanych przekazów medialnych, historii opowiedzianych przez przyzwyczajonych do mediów, "flagowych" uchodźców z Północy. Marillot i Malovic nie pytają rozmówców bezpośrednio o okrucieństwa, których doznali, lecz o ich młodość, marzenia, o rodzinę. Mimo to, tragedia klęski głodu lat dziewięćdziesiątych oraz obozów pracy obecna jest w prawie każdej historii.

Natomiast Korea Południowa nie pokazana jest jako raj dla uchodźców, nie jest przesadnie gloryfikowana. Organizacjom humanitarnym i władzom tego państwa nie udało się otworzyć ich obywateli na przybyszów z Północy. Uchodźcy zawsze będą dla nich tylko i wyłącznie uchodźcami, przybyłymi z kraju, który doprowadził ich praktycznie do zezwierzęcenia (na ten termin Północni Koreańczycy reagują złością - to, że żyją w strachu nie oznacza, że nie potrafią myśleć) - nikim więcej.

Właśnie to bardzo spodobało mi się w książce - nic nie jest czarno-białe. Polecam.

"Polowaneczko", Tomasz Matkowski

Jego wcześniejszą książką nie byłam wybitnie zachwycona, dlatego też do tej podeszłam dość krytycznie. Przeczytałam w jeden wieczór i nie żałuję! Polecam każdemu, kto chce wiedzieć, jak naprawdę wyglądają polowania, a rozmiar "Farba znaczy krew" Kruczyńskiego uważa za odstraszający. Ton, jak na tak poważny temat, jest całkiem lekki, do tego często ironiczny, wręcz prześmiewczy.

Matkowski przez 20 lat pracował jako tłumacz na polowaniach. Ponieważ był niezbędny do porozumienia się, nikt nie mógł niczego przed nim ukrywać. Miałam przyjemność bardzo niedawno poznać go osobiście i widać, że człowiek po prostu wie, o czym pisze. Opowiadał m.in. o zacietrzewieniu środowiska myśliwskiego: zmierzył się w trakcie audycji w Tok FM z rzecznikiem prasowym PZŁ, panem Matyskiem, który twierdził, że wszystko, co Matkowski napisał, to bzdury, ale książki oczywiście nie czytał ("ja wiem doskonale co tam jest napisane!"). Nie bierz przykładu z pana Matyska, leć do księgarni po "Polowaneczko"! Albo pożycz ode mnie. ;)

"Wyznania zakupoholiczki", Sophie Kinsella

Po serii poważnej literatury (w tym kilku pozycji z zakresu etologii, których nie będę tu omawiać) potrzebowałam czegoś lekkiego i odprężającego. Książka jest zabawna - w ten sam sposób, w jaki zabawne są te wszystkie romantyczne komedie - i pozytywnie rozczulająca. Oczywiście nie ukrywam, że jest również stereotypowa i czarno-biała. Główna bohaterka wciąż popełnia te same błędy, ale na końcu znajduje królewicza z bajki (jakżeby inaczej). Przeczytałam w mniej niż 24 godziny, z powodu choroby. Gdybym była zdrowa, pewnie "Wyznania..." podziałałyby na mnie zamulająco, ale ponieważ smarkam i kaszlę, to (prawie) bezmyślny odpoczynek, taki, jak przy tej książce, był tym, czego naprawdę potrzebowałam. Filmu raczej nie mam zamiaru oglądać, wystarczy mi "Legalna blondynka". ;)

Swoją drogą wiem doskonale, jak wielką przyjemnością są zakupy. Powstrzymanie się jest czasami okropnie trudne! Ale mam wrażenie, że satysfakcja z samokontroli jest większa i trwalsza, niż z nowego, niepotrzebnego zakupu. W tym pierwszym przypadku nie ma przynajmniej wyrzutów sumienia...

wtorek, 24 marca 2009

Sezon rowerowy czas zacząć!

Zaczął się sezon rowerowy – w zeszłym tygodniu. Później nagły powrót zimy spowodował wymuszoną przerwę, która mnie na przykład wprawiła w stan rozgoryczenia. Szok, jaki przeżyłam wyglądając dziś rano przez okno jest trudny do opisania. Gdy patrzę przez okno kamienicy, w której siedzę, nadal trudno mi się z tego szoku otrząsnąć: pogoda zmieniała się drastycznie ze 4 razy, a gdy piszę ten akapit, jest dopiero 16!

W kwietniu natomiast ma być podobno sielsko i anielsko, a kwiecień już bliziutko – warto więc w najbliższy weekend poświęcić nieco czasu swoim rowerom!

Nie jesteś przekonana do tego, czy dasz radę poruszać się rowerem po mieście? Czytaj dalej - i poznaj odpowiedzi na wymówki najczęściej słyszane przed przesiadką na rower (zainspirowane tekstem znalezionym na Wired):

„Gdy jeżdżę do pracy na rowerze, strasznie się pocę!”
Może po prostu wystarczy się zrelaksować w trakcie jazdy? Wyjdź 10 minut wcześniej i nie śpiesz się. Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli jadę spokojnie, to nie mam później mokrych plan pod pachami. Jeśli mam podjechać pod Belwederską lub Spacerową, co jest udręką na 12-kilowym holendrze, to po prostu zjeżdżam na chodnik, zsiadam z roweru i podprowadzam go pod górę – dzięki temu przyjeżdżam do pracy całkiem świeża. :)

„Nie mogę słuchać muzyki w trakcie jazdy!”

Mnie też to strasznie irytowało, jednak gdy pewnego razu zostałam potrącona na przejeździe rowerowym (akurat nie miałam wtedy słuchawek), postanowiłam z nich zrezygnować. Wired proponuje kupno rowerowego boomboxa (tylko 80$!) a keetsa proponuje sprzęt muzyczny zasilany energią wiatru, ale mnie to rozwiązanie nie kręci. Wolę, aby ludzie schodzili ze ścieżki, gdy dzwonię dzwonkiem, a nie gapili się w osłupieniu na pedałujące źródło muzyki. Chociaż nie powiem, pomysł bardzo fajny, szczególnie, gdy tak jak ja, jeździsz po mieście głównie w grupie.

Małe grzeszki się podobno wybacza, więc o ile nie jeździsz codziennie Alejami Jerozolimskimi, to jedna słuchawka z cicho włączoną muzyką nikomu krzywdy nie zrobi. Robiłam gorsze rzeczy na rowerze i przeżyłam (aczkolwiek zmądrzałam i wiem teraz, że te rzeczy były głupie).

„Mam za dużo rzeczy do noszenia!”

Na szczęście, pewni mądrzy ludzie wymyślili rowerowe koszyki i bagażniki. Praktycznie każdy sklep rowerowy (a jeśli nie, to allegro.pl na pewno) ma w asortymencie chociaż kilka rodzajów. Ja mam wiklinowy koszyk z przodu, a do tylnego bagażnika przyczepię co trzeba zestawem ekspanderów. Gdy w środku lata jeździmy z Jakubem na bazar po warzywa, przymocowuję ekspanderami skrzynkę.

„Jazda rowerem jest niebezpieczna!”

Jasne, że jest – jeśli nie myślisz w trakcie jazdy. ;) Jazda ścieżkami rowerowymi i mniej ruchliwymi ulicami nie powinna stanowić zagrożenia dla życia i zdrowia, jeśli przestrzegasz zasad ruchu drogowego i masz dobrze oświetlony rower.

W większości przypadków wystarcza zwykłe dynamo. No chyba, że pada. Wtedy niestety trzeba wyjąć te zasilanie bateriami światełka. I błagam, jeśli uprzesz się na migające tylne światełko, to niech ono miga z prędkością stroboskopu, a nie sygnalizacji świetlnej. Wtedy jesteś po prostu niewidoczny.


Nie musisz od razu skakać na głęboką wodę!

Możesz wybrać sobie jeden dzień w tygodniu i konsekwentnie jeździć wtedy na rowerze. To nie musi być dzień pracujący – możesz udać się rowerem na zakupy, albo na relaksującą wycieczkę. Im więcej będziesz jeździć, tym przyjemniejsza będzie to czynność. Jeśli masz samochód i nim zazwyczaj podróżujesz do roboty, czy gdziekolwiek, to regularna jazda rowerem pozwoli Ci bardziej zrozumieć zachowanie rowerzystów. Może zmienisz niektóre swoje zwyczaje?


Z lenistwa zdjęcia wzięłam z sxc.hu

piątek, 20 marca 2009

Pomóż potrąconym.

Cudowna kampania Fundacji Arka. Poruszający wyobraźnię i wzruszający plakat:



EDIT: No dobra, jak spojrzałam na plakat na dobrym monitorze to zaczynam zauważać jego mankamenty, np. nie najlepszą jakość, ale sam pomysł jest bardzo, bardzo ciekawy. No i tematyka działania - ile jest organizacji pomagającym potrąconym zwierzętom? Kierowca ma obowiązek pomóc ofierze, niezależnie od gatunku, ale gdzie niby należy zadzwonić w celu uzyskania pomocy ambulatoryjnej? W Warszawie jest jakieś prywatne pogotowie dla zwierząt, ale w innych miastach? No i ilu kierowców przestrzega tego prawa?

To jest wegańskie!

Hej!

Rozpoczynam nowy dział na blogu - mam nadzieję, że pójdzie lepiej, niż z cyklem lubię poniedziałki. Natchnęło mnie do tego znalezisko, jakiego dokonałam zachodząc do sklepu przed udaniem się do pracy.

Proszę Państwa, przedstawiam Wam obłędne...

MALINKI!



Wbrew nazwie "landrynki", cukierki są naprawdę miękkie i łatwo je rozgryźć. Słodka, cukrowa otoczka i nieco kwaskowaty smak środka - całe 90g za 1,80! Opakowanie jest przezroczyste i minimalistyczne - czyli wszystko tak, jak trzeba.

Zwróciłam na nie uwagę, ponieważ robi je moja ukochana firma Hildebrand (niestety, nie są spokrewnieni z tym Hildebrandem), która ma też w ofercie mnóstwo przepysznych marcepanów.

Skład: cukier, syrop glukozowo-fruktozowy, regulator kwasowości - kwas cytrynowy E330, aromaty naturalne i identyczne z naturalnymi, barwniki syntetyczne: E124*, E110**.

*Czyli czerwień koszenilowa - wegańska wersja koszenili, barwnika pozyskiwanego z robaczków.
** Tzw. "sunset yellow" (poważnie, barwniki mają obecnie nazwy jak kolory farb Śnieżki...)

środa, 18 marca 2009

Koktajl ekstatyczno-irytacyjny.

Strasznie się ostatnio stresuję (według niektórych to nic nowego...), zarazem (tajemnie) chodzę podekscytowana. Zaczynam wprowadzać w życie kilka ciekawych projektów dotyczących kampanii, którą koordynuję. Robię dużo rzeczy po raz pierwszy i obawiam się ciągle, czy robię to dobrze i czy podołam.

Próbuję stworzyć właśnie scenariusz – swój pierwszy w życiu – a raczej dopiero jakieś streszczenie, na bazie którego ten scenariusz stworzę, i czuję wszystkimi synapsami, że doprowadziłam siebie do stanu artystycznego zardzewienia.

Tak to jest jak przez zimę zamiast szyć i ćwiczyć rysunek spędzałam wieczory przed kompem, czytając blogi ludzi, którzy szyją i ćwiczą rysunek i grafikę komputerową, zachwycając się i zazdroszcząc im nieco ciekawych pomysłów. Umysł przestawił mi się z tworzenia na chłonięcie.

Jakieś dobre strony z poradnikami? „Jak nauczyć się php w 7 dni przez sen”, czy „Jak obudzić w sobie drzemiącego demona [tu wstaw interesującą Cię dziedzinę]”?

wtorek, 17 marca 2009

Luksus i cierpienie - świetna kampania społeczna.




Czekam na podobne kampanie w Polsce. Ta pojawiła się w Niemczech.

poniedziałek, 16 marca 2009

Nieco zabawne, ale przydatne - pracownik pozywa szefa o prześladowanie z powodu wegetarianizmu.


Ja wiem, że cała sprawa być może nie brzmi poważnie, ale jako wieloletnia weganka doskonale wiem, jak bardzo irytujące i deprecjonujące potrafi być nabijanie się z czyjegoś sposobu życia. Co innego przyjazne żarty i przekomarzania na poziomie, w grupie znajomych, a co innego przaśne, mało wyszukane teksty ze strony przełożonego.

Ryan Pacifico miał naprawdę wkurzającego szefa, który ustawicznie wyśmiewał jego wegetarianizm. Co więcej, wyzywał go od pedałów, ponieważ Pacifico nie miał ochoty wpieprzać mięsnych posiłków z szefem oraz współpracownikami oraz nosił obcisłe spodenki w trakcie triathlonów (kaman, miał biegać w spodniach od garnituru?); ubliżał mu i poniżał przed współpracownikami.

Pacifico został zwolniony w marcu zeszłego roku. Decyzję pozwał do sądu twierdząc, że prawdziwym powodem zwolnienia był jego wegetarianizm i wymyślony przez szefa, Roberta Catalanello, homoseksualizm. Firma Calyon, w której pracował Ryan (wegetarianin od 15 lat!), nie chce komentować całej sprawy.

Przecież od dawna wiadomo, że prawdziwy mężczyzna nie jada mięsa. Ktoś musi się dokształcić!

Zdjęcie: vegdaily.

piątek, 13 marca 2009

Subtelność literacka.

Wpadła mi ostatnio w ręce książka Tomasza Matkowskiego „I Bóg stworzył delfina”. Matkowski – to ten człowiek od „Polowaneczka”, czyli disu na myśliwych, tak w skrócie. „Polowaneczka” jeszcze nie czytałam, planuję to zrobić po weekendzie. Wgłębienie się we wcześniejszą książkę Matkowskiego miało za zadanie zbudować pewne tło dla jego nowości, która – już po samym przekartkowaniu mogę to stwierdzić – różni się dużo od „Farba znaczy krew” Zbigniewa Kruczyńskiego (pierwszej książki opisującej realia myślistwa w Polsce).

Czytając „I Bóg stworzył delfina” czułam, jak walczą we mnie ze sobą dwa skrajne odczucia: że to beznadziejna książka oraz że to świetna satyra. Wbrew swojemu sumieniu nakazującemu solidarność z poglądowymi towarzyszami, skłaniam się ku pierwszemu stwierdzeniu.

Autor rozpościera przed czytelnikiem wizję Ziemi, w której ewolucja poszła nieco inną drogą, i to delfin – a nie człowiek – stał się „królem wszystkich stworzeń”.

Już po kilku stronach wiadomo doskonale, co się stanie później, jak rozwiąże się akcja, oraz o co chodziło autorowi. Mam wrażenie, że Matkowski bał się, że czytelnicy nie zrozumieją niuansów i tak naprawdę nie będą zdolni poprawnie zinterpretować jego książki, dlatego postanowił wyłożyć wszystko prosto i wyraźnie. Wielka szkoda, bo z czytania takich książek nie ma prawie wcale przyjemności. A „I Bóg stworzył delfina” naprawdę miała potencjał!

Antropocentryzm to ogromny problem współczesnego świata (nie przesadzam!). Matkowski chciał zwrócić uwagę na to, że inne zwierzęta również są zdolne do odczuwania, myślenia, emocji... ale jakoś nie najlepiej to wszystko wyszło. Zamieniając miejsca chciał pokazać absurdalność i okrucieństwo sposobu, w jaki traktujemy inne niż my zwierzęta. Ta zamiana jest do pewnego stopnia poruszająca; czułam się nieprzyjemnie czytając o mleku pozyskiwanym z nabrzmiałych kobiecych wymion oraz o potrawach z delikatnego mięsa człowieków. Z drugiej strony, jest to tak prosta zamiana, że za tym pierwszym poczuciem niesmaku nie idzie nic więcej.

Człowiek jest sprowadzony do roli surowca; źródła przyjemności, rozrywki, pożywienia. Jest sprzecznie z naturą modyfikowany. Poznajemy mieszanki nie mniej nieprzyjemne, jak te z „Wyspy Doktora Moreau”, np. miks człowieka z bykiem, czy osobniki ludzkie z długimi do ziemi uszami.

Do tego nieco czerstwych żartów i wiele odniesień do polskiej i zachodniej kultury. Wychodzi z tego wszystkiego przemieszanie z poplątaniem i brak rzetelnie skonstruowanego świata. Świat, który tworzy, a raczej przetwarza Matkowski, jest zbyt podobny do naszego. Antropocentryzm krytykuje, ale sam od niego, przy tworzeniu delfiniego świata, nie ucieka. Znów zapewne po to, aby czytelnik nic nie przegapił i się nie pogubił. Ewolucja delfinia jest na wskroś ludzka. Nie wiem, czy jest to po prostu lenistwo czy strach autora, czy też raczej brak wyobraźni. Czemu lenistwo? Cóż, stworzenie nowego świata nie jest zadaniem łatwym. Z drugiej strony, zwykła zamiana człowieka delfinem wystarczająca według mnie nie jest. Czteroręki delfin z implantem w postaci trzeciego oka pomykający w garniturze? Come on!

Jakbyśmy się wtedy czuli, jako jedno ze zwierząt, cenionych za delikatne mięsko...” - zadaje pytanie obwoluta książki, tak jakby w środku miała znaleźć się odpowiedź. Odpowiedzi nie ma, bardzo mi przykro, człowieki ukazane są na wskroś instrumentalnie. Tak, jak ludzie zazwyczaj postrzegają inne zwierzęta.

Przychylam się z drugiej strony teorii o pastiszu, bo w sumie i wegetarianom się nieco dostaje. Biedna Emilia prowadzi bloga i najchętniej widziałaby zagładę delfinów, jest cicha, nieporadna i nie do końca wie, czego chce. Taka stereotypowa wegetarianka. Na końcu okazuje się być jednak transseksualistką, znaczy fufu, czyli trzecią delfinią płcią. Dostaje się również gejom i feministkom. I religijnym fanatykom. Wszystko, absolutnie wszystko jest przerysowane, ale tak naprawdę bez pomysłu. Komisarz tropiący serię szokujących, kanibalistycznych zbrodni to chodząca parodia bohaterów kryminałów, ale jego przemyślenia nie są tak zabawne, jak być powinny. Wszystko to jest pocieszne, grubymi nićmi szyte.

Jedynym wątkiem, który tą książkę ratuje, jest terrorysta zakończeniowy. Już wiem, jak będę sobie dorabiać do emerytury! Tym niemniej protekcjonalizm autora i płytkość książki są minusem nie do zignorowania. Mam nadzieję, że „Polowaneczko” będzie lepsze. Gdy tylko skończę „Człowieka, który słuchał koni”, wezmę się za krytykę polowań.

czwartek, 12 marca 2009

WWF - WTF?!


WWF upadł na głowę, ludzie! Koniec świata blisko!

3 marca na konferencji prasowej, przewodniczący Liberal Party of Canada, Gerry Byrne, oświadczył, że jego partia wspiera rząd w utrzymaniu polowań na foki i ma wsparcie WWF.
WWF (World Wildlife Fund) przedstawiło swoje stanowisko w oświadczeniu: "Misją WWF jest powstrzymanie degradacji środowiska naturalnego i budowanie przyszłości, w której ludzie żyją w harmonii z naturą. By osiągnąc ten cel, należy brac pod uwagę takie czynniki jak kultura, historia i ekonomiczne realia. WWF uważa, że społeczeństwo odgrywa znaczącą rolę i musi czerpac zyski ekonomiczne, z racjonalnego wykorzystywania naturalnych źródeł.
Przez ponad 40 lat kanadyjskie polowania wzbudzają kontrowersje. Wiele osób stanowczo sprzeciwia się komercyjnym połowom, w szczególności ssaków morskich. Organizacje kanadyjskie i międzynarodowe cały czas naciskają na rząd kanadyjski by poprawił sposób polowania i usprawnił monitorowanie polowań, podczas gdy niektóre z tych organizacji chcą zakończenia polowań.
(…)
Ta długa historia kontrowersji odzwierciedla zarówno indywidualne jak i kulturalne podejście do dzikiej przyrody i jej eksploatacji. WWF respektuje tą różnorodnośc opinii. Jednocześnie WWF uważa, że polowania na foki jest bardzo ważną częścia lokalnej ekonomii, kultury i tradycji wielu społeczności zamieszkujących tereny na których odbywają się polowania. Co ważniejsze, z punktu widzenia organizacji zajmującej się ochroną środowiska naturalnego, jaką jest WWF, liczebnośc populacji foki grenlandzkiej, która obecnie liczy ponad 5 milionów osobników, jest wystarczająco duża i polowania nie stanowią zagrożenia dla przetrwania tego gatunku.(…)"
W dalszej części oświadczenia, WWF stwierdza, że z punktu widzenia ochrony gatunkowej nie ma podstaw dla których należałoby zakończyć polowania, a ponieważ istnieje możliwość, że zmiany klimatyczne spowodują ograniczenie miejsc do rozrodu fok WWF kontynuuje badania w tym rejonie mające na celu zagwarantowanie prawidłowego zarządzania ekosystemem, odnowienie zdegradowanego ekosystemu morskiego w wodach kanadyjskich i zapewnienie ekonomicznego rozwoju ludności Nowofunlandii i Labradoru.


Innymi słowy: klimat się ociepla, więc foki i tak nie miałyby co jeść. Bystre.