W ogóle to zaczęło się od tego, że zawsze byłam prymuską, nie? Jak się jest inteligentną osobą, to i otoczenie więcej od Ciebie wymaga. Inteligencja zobowiązuje, hehe.
Teoria jest taka, że naszło na siebie dużo rzeczy, które uaktywniły ten depresyjny stan. Studia, praca magisteska, jedna praca tu, druga praca tam, aktywizm po godzinach, wyprowadzenie się z domu i jak to nierzadko bywa z inteligentnymi dziećmi - wielkie nadzieje rodziców. Po drodze przytyłam 20 kilo, których nie potrafiłam zrzucić. Nie dostałam stypendium naukowego bo czwarty rook zaliczyłam warunkowo - przez to, że mój lektor nie zgłosił "centrali", że chcę zdawać egzamin z czeczeńskiego, przez co go dla mnie nie przygotowali, przez co, chociaż chciałam, nie mogłam zdawać. Jak to na UW bywa każdy student to kombinator, a studentki jeszcze większe kombinatorki z definicji, więc mojego ŧłumaczenia nikt pod uwagę nie wziął, ciachnęli mi warunek i ucięli mi stypendium.
Postanowiłam więc, że mam te studia w dupie, skoro mi takie komplikacje robią a ja im średnią podnoszę, i przestałam przychodzić. Zerwałam sobie kontakt z większością znajomych i z fantastyczną promotorką, chociaż bez problemu mogłam po napisaniu magisterki zostać na studiach doktoranckich. Miałam nawet temat pracy. Taka jestem ambitna.
Potem jak mnie w jednej pracy zrobili w chuja, to zamiast się postawić i zrobić tak, żeby na moje wyszło, też przestałam przychodzić.
I tak bym sobie po kolei rezygnowała z wszystkiego po kolei, aż by mi zostało samo życie do rezygnacji, ale mi kazali iść do lekarza. I poszłam i poczekałam dwa tygodnie i na mnie psycholożka nakrzyczała. A później kazała iść do lekarza pierwszego kontaktu po leki. I chociaż na myśl o pójściu do pracy (którą kocham) zatyka mnie w klatce piersiowej i czuję lęk na poziomie fizycznym (w sensie, no, z lęku mnie aż boli), to lekarka mi leki przepisała, ale zwolnienia dać nie chciała.
Bo depresja, jak wiadomo, to nie choroba, tylko rażące lenistwo.
Tak, wiem, to wszystko się nie umywa do tego, ile każdego dnia ginie zagrożonych gatunków, ile dzieci umiera z głodu i ile zwierząt cierpi w schroniskach. Ale ze mnie samolub!
Kajam się i tonę w poczuciu winy, zapewniam!
No dobra, na poważnie to siedzę sobie, łykam fluoksetynę i czekam na te mityczne niekontrolowane orgazmy.
I piszę o tym wszystkim bo uważam, że depresja to choroba a nie lenistwo, że należy o niej mówić aby ją odstygmatyzować, oraz chciałam ostrzec, że jak jeszcze raz ktoś mi powie "weź się w garść" to zajebię.