piątek, 23 kwietnia 2010

Bełkot wariatki.

Więc mam depresję. Podobno nic strasznego i podobno wyleczalne. Zdarzają się straszniejsze rzeczy, na przykład opryszczka (jeśli wierzyć reklamom). Albo parówka na zębach po śniadaniu - jak ostatnio uświadomiło mi radio. Psycholożka w Poradni Zdrowia Psychicznego na mnie nakrzyczała że ponad dwa lata czekałam z pójściem do lekarza i że się "strasznie zdrowotnie zaniedbałam". Ale miła była, taka stara szkoła.

W ogóle to zaczęło się od tego, że zawsze byłam prymuską, nie? Jak się jest inteligentną osobą, to i otoczenie więcej od Ciebie wymaga. Inteligencja zobowiązuje, hehe.

Teoria jest taka, że naszło na siebie dużo rzeczy, które uaktywniły ten depresyjny stan. Studia, praca magisteska, jedna praca tu, druga praca tam, aktywizm po godzinach, wyprowadzenie się z domu i jak to nierzadko bywa z inteligentnymi dziećmi - wielkie nadzieje rodziców. Po drodze przytyłam 20 kilo, których nie potrafiłam zrzucić. Nie dostałam stypendium naukowego bo czwarty rook zaliczyłam warunkowo - przez to, że mój lektor nie zgłosił "centrali", że chcę zdawać egzamin z czeczeńskiego, przez co go dla mnie nie przygotowali, przez co, chociaż chciałam, nie mogłam zdawać. Jak to na UW bywa każdy student to kombinator, a studentki jeszcze większe kombinatorki z definicji, więc mojego ŧłumaczenia nikt pod uwagę nie wziął, ciachnęli mi warunek i ucięli mi stypendium.

Postanowiłam więc, że mam te studia w dupie, skoro mi takie komplikacje robią a ja im średnią podnoszę, i przestałam przychodzić. Zerwałam sobie kontakt z większością znajomych i z fantastyczną promotorką, chociaż bez problemu mogłam po napisaniu magisterki zostać na studiach doktoranckich. Miałam nawet temat pracy. Taka jestem ambitna.

Potem jak mnie w jednej pracy zrobili w chuja, to zamiast się postawić i zrobić tak, żeby na moje wyszło, też przestałam przychodzić.

I tak bym sobie po kolei rezygnowała z wszystkiego po kolei, aż by mi zostało samo życie do rezygnacji, ale mi kazali iść do lekarza. I poszłam i poczekałam dwa tygodnie i na mnie psycholożka nakrzyczała. A później kazała iść do lekarza pierwszego kontaktu po leki. I chociaż na myśl o pójściu do pracy (którą kocham) zatyka mnie w klatce piersiowej i czuję lęk na poziomie fizycznym (w sensie, no, z lęku mnie aż boli), to lekarka mi leki przepisała, ale zwolnienia dać nie chciała.

Bo depresja, jak wiadomo, to nie choroba, tylko rażące lenistwo.

Tak, wiem, to wszystko się nie umywa do tego, ile każdego dnia ginie zagrożonych gatunków, ile dzieci umiera z głodu i ile zwierząt cierpi w schroniskach. Ale ze mnie samolub!

Kajam się i tonę w poczuciu winy, zapewniam!

No dobra, na poważnie to siedzę sobie, łykam fluoksetynę i czekam na te mityczne niekontrolowane orgazmy.

I piszę o tym wszystkim bo uważam, że depresja to choroba a nie lenistwo, że należy o niej mówić aby ją odstygmatyzować, oraz chciałam ostrzec, że jak jeszcze raz ktoś mi powie "weź się w garść" to zajebię.

8 komentarzy:

Unknown pisze...

SUGOI MONOGATARI ONEE-SAN

Hello Morning pisze...

hmm.. 2 lata temu zaczełam brać fluoksentynę i brałam ja kilka miesiecy, zeby wstac rano i sie usmichac do ludzi i wierzyc, ze mi sie uda...W tym czasie zaangazowałam się w wile spraw, czułam sie spełniona i potrzebna, ale w koncu nie podołałam ze wszystkim. Trochę się poprawiało, ale teraz znowu wszystko powraca. 10 sukcesów jest niczym przy jednym niepowodzeniu, które potrafi przycmić wszystko, co dobre. Depresja przechodzi, ale wraca. Takie jest moje doswiadczenie.Tak naprawdę od lo się z nią meczę. Rożne rzeczy mi diagnozowano. Ale samo nie przejmuj sie już nie wystaracza. Najgorsze jest jednak to, że przez swoje stany depresyjne krzywdzę najbliżaszą mi osobę. Koło się zamyka, a ja załatwiam sobie skierowanie do psychologa i biorę fluoksentynę... i nie robię tego dla siebie, ale dla niego, bo wiem, że moje problemy go przytłaczają jescze bardziej...

Hello Morning pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
miensozerny_kapitalista pisze...

Depresja nie jest genetyczna i nie bierze się znikąd. Czas zmienić styl życia, (w tym dietę) i przeanalizować priorytety dotyczące planów na przyszłość, oczywiście cały czas kontynuując leczenie. Powodzenia! ;]

Magdalena Wójcik pisze...

Nie znoszę, kiedy mi mówią, żebym się "wzięła w garść". Ale nawet gorsze jest, kiedy ludzie mówią, żebym się "nie leniła". Wtedy to normalnie mam ich wszystkich ochotę zatłuc z tej całej bezsilności i poczucia bycia niewysłuchaną i skrzywdzoną takimi słowami.

Ostatnio czytam "Być nadwrażliwym i przetrwać". Chcę też kupić książki z cyklu "The highly sensitive person". Wyglądają nieźle. Wydaje mi się, że mogą być też dobre dla Ciebie.

LulaBum pisze...

jakby miała waćpanna ciągoty ku buddyzmowi to zapraszam do mojej grupy. Co jak co, ale nikt i nic mi w życiu nie pomogło tak bardzo jak to. A trzeba wiedzieć, że kiedyś depresje były, oj były!

bordeauxxx pisze...

piąteczka! i pieprzyc gadki o lenistwie!
też się męczyłam z depresją, sama nawet nie wiem ile lat, od około roku czuję luz, poza lekami (ja brałam cital, nie wiem czy to placebo czy kurwa co, ale po 8 miesiącach odstawiłam) polecam znaleźć dobrego terapeutę, ale takiego co do którego nie ma się żadnych wątpliwości i który jest jak przyjaciel lub przyjaciółka. ja miałam farta i czuję że jestem max do przodu sama ze sobą :) pozdro

Anonimowy pisze...

Przede wszystkim, nie brać żadnych leków. Mam wśród bliskiej rodziny i najbliższych przyjaciół dwa przypadki brania leków, które w pierwszym przypadku był fatalny ale na szczęście osoba z tego wyszła (choć nie bez konsekwencji) a druga po prawie 10 lat nadal nie może z tego wyjść. Leki nie ziołowe to trucizna, to śmierć bez śmierci. Odradzam jak najmocniej.
Polecam za to medytacje, ćwiczenia fizyczne i ewentualnie całkowita zmiana środowiska chociaż na jakiś czas.

p.s: ja też uczyłam się Czeczeńskiego... :)