Styczniowa masa krytyczna, która odbyła się w ostatni piątek, oraz niedawna rozmowa z koleżanką na temat WMK skłoniły mnie do kilku refleksji na temat "Jak to się robi w Polsce, moja droga".
Najpierw o zasadności legalizacji przejazdu.
Tak, to chyba najbardziej kontrowersyjna sprawa. Z jednej strony aż prosi się o powrót do korzeni i przejazd bez uzgodnienia trasy z policją, z drugiej jednak... no właśnie, kurcze. Po pierwsze - mniej osób będzie na tyle zdeterminowanych, aby się na takim przejeździe pojawić wiedząc, że (znając naszą ojczyznę) może zostać spałowanym; po drugie - legalizacja przejazdu oznacza, że bierzemy sprawę poważniej, i że chcemy z miastem rozmawiać, prawda?
A tak a propos rozmawiania (z ludźmi), coś, co mi od samego początku w sumie przeszkadzało...
Organizatorzy
Od samego początku Masy*, jakiegokolwiek filmu bym nie obejrzała oraz czyjejkolwiek wypowiedzi bym nie przeczytała, podkreślało się zawsze to, że Masa nie ma organizatorów. I to jest fantastyczne - pełen egalitaryzm sprzyjający miłej atmosferze, w miarę jednakowe zaangażowanie wszystkich uczestników. Co również ważne - o wiele większa różnorodność uczestników Masy, zróżnicowane hasła, transparenty, diy, etc.
Cóż, u nas sie zawsze wszystko robiło inaczej...
Odpierając od razu argument przeciwników mojego toku rozumowania - tak, moi drodzy, nawet, jeżeli masa jest legalna, nadal organizatorzy mogą pozostać w cieniu, że też tak się wyrażę, i nie afiszować się z tym. Chyba, że nie chcą pozostawać w cieniu.
WMK to koło wzajemnej adoracji. Nie mówię tego absolutnie "od czapy", miałam okazję poznać osoby zaangażowane w jej organizację.
Masa to protest. Ograniczanie jej w warszawskim wydaniu do comiesięcznej przejażdżki roweromaniaków jest szkodliwym spłyceniem całej idei. C.P.R. - tak jest właśnie masa odbierana przez wiele osób, z którymi miałam okazję na ten temat rozmawiać. Nikt nie wspominał nic o proteście, szczerze mówiąc. A chyba nie o to nam chodzi, prawda?
Jeżeli wszystkie/większość osób aktywnie działających w masie jedzie sobie przodem peletonu, to kto zajmie się rozdawaniem ulotek? Pragnę nieśmiale zauważyć, iż rozdawanie ulotek to absolutna podstawa, jeżeli masa chce być w odpowiedni sposób przez osoby trzecie interpretowana. Kiedy widzę, jak osoby blokujące przejście dla pieszych** stoją jak kołki bez oddania do rąk przechodniów żadnej ulotki, że też o próbach werbalnego wyjaśnienia, o co w tym wszystkim chodzi, lub chociaż prośby pieszych o cierpliwość, to delikatnie mówiąc krew mnie zalewa.
Miałam okazję rozdawać przez 2-3 miesiące ulotki masowe i było to dla mnie bardzo miłe przeżycie***. Pomijając jeden incydent, kiedy ludzie byli dla mnie skrajnie niemili - akurat wtedy masę zaskoczyła burza i każdy byłby zły, że musi stać i moknąć - rozmawianie z przechodniami i wyjaśnianie im, o co chodzi w Masie to bardzo miłe zajęcie. Co więcej, jak inaczej chcemy zachęcić nowe osoby do pojawienia się na przejeździe?
Moje najmilsze wspomnienie z wmk to właśnie stanie na przejściu na rogu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej i rozmowa z dwoma starszymi paniami o tym, o co nam wszystkim w ogóle chodzi. Rozmowie przysłuchiwało się kilka osób, wszyscy byli bardzo mili - bo ja od razu z takim ładnym uśmiechem do nich podjechałam - i każdy dostał ulotkę. Jedna z pań powiedziała, że gdy tylko wróci do domu, to "zadzwoni do swoich do Konina i powie im, co pięknego właśnie widziała!", a gdy odjeżdzałam, bo zbliżał się koniec peletonu, ktoś poklepał mnie po ramieniu i życzył szczęścia. Śmiem twierdzić, że gdybym im nie wyjaśniła kilku rzeczy, nikt inny by tego nie zrobił.
Cóż, jak widać jazda na początku peletonu i łapanie dodatkowych punktów masowicza są milsze i ważniejsze. I żeby nie było, wiem i rozumiem, że pomiędzy prowadzącymi kolumnę radiowozami a rowerzystami ktoś jechać musi, dla bezpieczeństwa, głodujących dzieci z Bangladeszu, i tak dalej. Ale nie musi być to aż tyle osób. Jechanie w kolumnie otwierającej peleton to coś jakby pokazanie "hej, ja jestem lepszy/ważniejszy/mam fajniejszy rower". Obrażać się czy nie obrażać, tak to wygląda. To również pokazanie - jeżeli jazda w pierwszym rzędzie to coś mega wypasionego - że rozdawanie ulotek, rozmawianie z przechodniami to coś gorszego. Chcecie czy nie, tak działa psychologia.
Motywy zbrodni
Każdy ma swój własny powód przyjechania na Masę i typowa Masa zawiera w sobie całe spektrum różnych ludzi. Mamy więc (mniej lub bardziej) nawiedzonych ekologów****, przedstawicieli środowisk wolnościowych, lewaków, yuppi w garniturach, kurierów rowerowych oraz rowerowych zapaleńców, babcie i dziadków jeżdzących rowerami na działki i do sklepu, rodziny z dziećmi, studentów, uczniów, bezrobotnych, feministki, artystów oraz lokalnych polityków.
Na warszawskiej masie, niestety, tego nie uświadczysz:
Czy naprawdę dla wszystkich?
To pytanie postawiłam sobie na serio po styczniowej masie. Jeżeli masa faktycznie jest dla wszystkich, to czemu czoło pędzi z prędkością 20km/h? Rozumiem - zima, trzeba się rozgrzać, ale nie każdy ma wypasiony rower z 4935704 przerzutkami, niektórzy jeżdżą na dwubiegowcach, inni mają gorszą formę, jeszcze inni jedno i drugie, i nie jest im łatwo nadążyć. A argumentacja, że zimą jeżdżą tylko najwięksi zapaleńcy, jest prawdziwa, ale tutaj zupełnie nie trafiona. Przykład? Uważam siebie za takowego zapaleńca - rowerem jeżdżę na zajęcia i do pracy, czas wolny lubię spędzać w powiązaniu z rowerem, no i pojawiam się na masie krytycznej. Nie oznacza to automatycznie jednak, że potrafię rowerem jechać 40km/h, tudzież że mam kolarkę / amortyzatory / hamulce pneumatyczne / aluminiową ramę / obwód łydki jak Gołota tricepsu i taka jazda to dla mnie mały pikuś.
Drugą rzeczą, która mnie dosyć mocno zasmuciła, było masowe jedzenie. Nie ukrywam, to bardzo miła sprawa - zjeść po zimowej masie coś ciepłego i rozgrzać się przed powrotem do domu. Szkoda tylko, że był to absolutnie niewegetiariański żurek z kiełbasą (rok temu - bogs z mięsną wkładką). Poruszyłam ten wątek (z wrodzoną delikatnością) na gronie masy, gdzie uzyskałam odpowiedź od jednego z uczestników, że "niczego nigdy nie robi się dla wszystkich, tylko dla większości". Żaden z organizatorów odwiedzających to grono nie raczył się do mojego pytania ustosunkować.
To teraz kilka wyjaśnień:
Po pierwsze primo, miałam okazję uczestniczyć w wielu różnego rodzaju akcjach, protestach, koncertach, happeningach tudzież innych wydarzeniach, gdzie serwowane było jedzenie. Niepisaną zasadą jest, że jest ono co najmniej wegetariańskie. Dlaczego? Bo takie jedzenie jest właśnie *dla wszystkich*. Bo przy takich okazjach robi się właśnie *dla wszystkich*. Bo taka jest kultura protestu. Bo tak się po prostu robi. I nie muszą akcji organizować wegusy, aby tak było. Cóż, widocznie warszawska masa nie jest protestem - ale o tym za moment.
Jedzenie zrobiła ekipa z wyprawyrowerowe.pl. Jak dla mnie jest to oznaką kapitalizacji wmk. W 80% akcji, w których miałam przyjemność uczestniczyć, jedzenie robiła po prostu lokalna sekcja fnb. Istnieje jednak prawdopodobieństwo, że obraz skłotersów***** rozdających jedzenie kłóci się z wizją masy, jaką mają jej organizatorzy. No i że policji się to może nie spodobać.
Warszawska masa nie ma już w sobie nic z protestu, nadzwyczaj szybko zżarła ją rutyna. To już nic więcej, niż kulturalne kuriozum. Piknik zrobiony przez grupę osób dla innej grupy osób, gdzie albo przyznasz rację z góry wyznaczonym zasadom, albo możesz zabierać zabawki i iść do innej piaskownicy, bo ryzyko, że twoje uwagi pozostaną bez odpowiedzi, jest nad wyraz wysokie (spradzałam).
A na koniec ciekawostka: organizatorzy nadzwyczaj niechętnie patrzą na flagi @. A to podpada pod ograniczanie wolności wypowiedzi. O ironio - masa ograniczająca wolność wypowiedzi. Halo?
-----
* Masa pisana dużą literą odnosi się do całego, ogólnoświatowego ruchu, masa małą - do WMK.
** aby piesi nie przechodzili przez przejście przed końcem peletonu - dla bezpieczeństwa własnego oraz rowerzystów.
*** Robiłabym to do dzisiaj, ale chyba ktoś doszedł do wniosku, że rozdawanie ulotek jest zbędne, bo ulotek już na masie nie uświadczysz.
**** Mówię to z sympatią, sama się do takowych zaliczam.
***** będę złośliwa i zauważę, że pewnie obraz oparty na szkodliwych stereotypach. NIE, skłotersi nie rozdają jedzenia brudnymi rękoma i TAK, wszystkie składniki były wcześniej umyte.