niedziela, 11 lutego 2007

Holly shit, Jesus Christ!


W oczekiwaniu na swoją kolej przy dzisiejszej rejestracji na zajęcia (tak, niektórzy studenci dzienni muszą się na swojej alma mater zjawiać w niedzielę przed południem) znajomy dla zabicia czasu zarzucił ostatnio obejrzanym filmem o bardzo wdzięcznej nazwie Jesus Camp.

Pierwszym moim skojarzeniem z letnim obozem przedstawionym w filmie były te osławione afgańskie "obozy dla terrorystów". Wiecie, granaty ręczne, skok przez płot, obsługa broni i intensywny kurs religioznawstwa. Warte odnotowania jest jednak to, że głowny "bohater" filmu nie tylko znajduje się na terenie Stanów Zjednoczonych, ale że "szkolone" są tutaj dzieci.

To może zacznę od zarzucenia trailerem:



Film, nakręcony w zeszłym roku przez Heidi Ewing oraz Rachel Grady, wywołał w Stanach nie lada burzę. Amerykanie, delikatnie rzecz ujmując, mają hopla na punkcie religii; co ważne, religii jakiejkolwiek, bo podobno bardziej niż Muzułmanów boją się i nienawidzą ateistów (o czym opowiada ten krótki, dający do myślenia reportaż CNN).

Obydwie panie współpracowały ze sobą przy kręceniu z-deka-zestereotypizowanego-jednakże-wartego-obejrzenia dokumentu o Czarnej społeczności Baltimore, The Boys of Baraka. Z tego, co udało mi się wyczytać, i z własnej obserwacji mogę zaryzykować stwierdzeniem, że Ewing i Grady tym razem zdołały nakręcić film całkiem obiektywny, co w przypadku kontrowersyjnego tematu nie należy do rzeczy łatwych. Interesujące, że zarówno Becky Fischer (o niej za moment), jak i przeciwnicy fundamentalistów chrześcijańskich promują ten film - Fischer jest nim zachwycona tak samo, jak jej przeciwnicy. I jedni i drudzy uważają go za głoszący ich wersję prawdy. Co by nie było, film dostał w styczniu tego roku nominację do Oscara w kategorii filmów dokumentalnych.

Może trochę o samej Fischer oraz o idei całego przedsięwzięcia.

Założeniem obozu jest przekonanie, że Ameryka musi przygotować się do pewnej religijnej odnowy, objawienia, że Chrystus przyjdzie całkiem niedługo i że trzeba wszystkich na jego przyjście przygotować (brzmi znajomo?). Dlatego też należy wyszkolić, e... przepraszam, wpoić chrześcijańskim dzieciom uczestniczącym w "Kids on Fire Summer Camp", że muszą wziąć na swoje barki ciężar głoszenia prawdy o Jezusie w zepsutym, upadłym, śmierdzącym, liberalnym (o zgrozo!) społeczeństwie. Naturalnie, rodzice dzieci zakładają, że gdy tylko ich pociechy osiągną odpowiedni wiek, wkroczą pewnym krokiem na scenę polityczną aby dokonać natchnionej rewolucji.

Becky Fischer jest pastorką kościoła ewangelickiego. Pod koniec zeszłego roku, z powodu kontrowersji jakie wzbudził film, ogłosiła niespodziewanie, że zamyka swój obóz na czas nieokreślony - dopóki kontrowersje nie ucichną. Tłumaczyła to tym, że boi się aktów wandalizmu wymierzonych przeciwko budynkom, w których mieścił się obóz.

Jej kariera pastora dziecięcego zaczęła się 16 lat temu, po wcześniejszych działaniach religijnych innego typu, sama Fischer wychowywała się w - nomen omen - całkiem konserwatywnej i tradycyjnej rodzinie. Wcześniej pracowała tu i ówdzie, miała nawet przez jakiś czas władzę nad rodzinną stacją radiową, motelem, oraz własnym sklepem. Jest głęboko przekonana i często powtarza, że "dzieci są narzędziem Boga", i że narzędzia te należy wykorzystać dla bożych celów. Jest również aktywną podróżniczką, odwiedziła (z misją, a jakże) m.in. Indie, Filipiny i Meksyk, nawracała również Indian poupychanych w amerykańskich rezerwatach.

Jeżeli ktoś ma ochotę się ostro wystraszyć, tutaj znajduje się pełnometrażowa wersja filmu (jeżeli jej nie zdejmą). Tutaj można obejrzeć krótki reportaż sieci ABC. A na koniec jedna z moich, ekhm, "ulubionych "scen z filmu:



Ostro? W innej scenie mama rozmawia z synem o kreacjonizmie i ewolucji, dzieciak uczy się w domu ze specjalnych podręczników, napisanych w tonie "science doesn't prove anything" (cytat z podręcznika) oraz "ewolucja i ludzie ją wyznający są głupi"; podręcznik neguje również problem globalnego ocieplenia, ponieważ... roczny wzrost temperatury jest zbyt mały, aby był w znaczny sposób odczuwalny. Szkoda gadać.

Oto, upraszczając dla nadania wypowiedzi dramatyzmu, co dzieje się z ludźmi, którzy biorą Biblię za wykładnię rzeczywistości, słowo w słowo.* Tym niemniej, fundamentalizm** przeraża zawsze - chociażby dlatego, że do wyjątków zaliczyć można przypadki, kiedy jest tolerancyjny dla wszelkiego rodzaju inności (vide przytoczony wcześniej reportaż na temat "ataku na ateistów").

Pytania brzmią: jak ci młodzi ludzie wpłyną za jakieś dziesięć lat, po wkroczeniu w dorosłość, na politykę Stanów Zjednoczonych? Czy da się być bardziej "natchnionym przez Boga" prezydentem niż Bush junior? Co z edukacją (w której kreacjonizm ma o wiele więcej miejsca, niż w Polsce), prawami obywatelskimi, problemami mniejszości, środowiskiem naturalnym, wolnością słowa, poprawnością polityczną, co z Manifest Destiny?

Czarno to widzę...

---
* Chociaż, paradoksalnie, może więcej w nich sensu i spójności niż u ludzi, którzy tylko część Biblii odczytują dosłownie, resztę natomiast poddają mniej lub bardziej dowolnym interpretacjom?
** Fundamentalizm religijny - rygorystyczne przestrzeganie zasad i norm wyznaczonych przez doktrynę religijną połączone często z narzucaniem tych zasad innym członkom społeczności niekoniecznie wyznającym tę samą religię lub przymusowym prozelityzmem (Wikipedia).

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

zdjeli...

m. pisze...

Hm, w takim razie zapraszam do sciagniecia tutaj