Cześć, jestem M., i jestem nolifem. Czasami, jak rozmawiam ze znajomymi, czuję się jak na spotkaniu AA... z tą różnicą, że wszyscy są terapeutami, a tylko ja mam problem.
Duh. I co się patrzysz z niedowierzaniem? Kobiety nie widziałeś?
Od czego by tu...
Bo widzicie, IRC to naprawdę super sprawa. Gdy sięgam pamięcią w przeszłość, do zamierzchłych czasów początków liceum... właśnie tym zajmowałam się na informatyce (no, tym, css'em i javą). Już wtedy powinnam wyczuć, że coś jest nie tak - na swoją pierwszą w życiu randkę umówiłam się przy pomocy mIRCa.
W sumie to wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej, gdy mając lat 12 otrzymałam swój pierwszy komputer - model AMIGA 500. Cóż, może szczęście w nieszczęściu, że kaseciaki ominęły mnie o jakieś 2-3 lata, bo oj, panie, niedobrze by było... Pamiętam ją jak dziś - ta wielka, niezgrabna klawiatura, podłączona do najzwyklejszego w świecie telewizora, ta porażająca (he he) gama kolorów, te trójwymiarowe szachy, i moja Najbardziej Ukochana Gra Wszech Czasów: Za żelazną bramą, czyli mój pierwszy (polski) FPP, który - pamiętam jak dziś - działał wtedy na poziom mojej adrenaliny tak, jak przejażdżka rowerem Puławską działa dzisiaj**.
Kilka lat później pojawił się pierwszy pecet; w międzyczasie nauczyłam się sporo na lekcjach informatyki w podstawówce (poważnie mówię! naprawdę się tam czegoś nauczyłam!), przewyższając, jak to z fenomenalnymi uczniami zazwyczaj bywa, swoją mentorkę (co, tak będąc szczerą, nie było wybitnie trudne. Ale zawsze fajnie wygląda w cv). I gdy trafiłam do liceum, obijając się o klasę turystyczną lądując w mat-infie, miałam już sprecyzowane zainteresowania***.
Pamiętam zamykanie się w sali informatycznej i sesje w Counter Strike'a. Tylko później nikt nie chciał już ze mną grać - podobno za dobra byłam i żadnej frajdy z niszczenia niewiasty nie było. Ech, zycie...
Teraz, wstyd przyznać, większość dnia spędzam przy komputerze - nieodłączny element moich studiów, mojej pracy, moich zainteresowań; całego spektrum działań... Naprawdę, trudno jest się od tego oderwać.
Tak w ogóle, to jestem genetycznie obciążona. Niedawno miałam urodziny - wstałam tego dnia i jak zwykle sprawdziłam rano pocztę. W skrzynce znajdowała się e-kartka z życzeniami od mojej mamy... która mieszka w pokoju obok. Huh.
Widzicie? Widzicie? To naprawdę nie jest moja wina! Jestem na to skazana!
Aha, podobno, jak na nolife'a, to fajna dupa ze mnie.
PS. Pozdrowienia dla towarzyszy nolife'owej (nie)doli z kanału #renegaci.
---
* Poważnie. I to na jednym z 11 kont pocztowych, jakie posiadam.
**Dla zainteresowanych: tutaj wywiad z Adamem Skorupą, człowiekiem, który udźwiękowił nie tylko Za żelazną bramą, leczy również inną kultową dla mnie grę - Gorky. Hell yeah.
*** Czytaj: byłam już spisana na straty.
Duh. I co się patrzysz z niedowierzaniem? Kobiety nie widziałeś?
Od czego by tu...
Bo widzicie, IRC to naprawdę super sprawa. Gdy sięgam pamięcią w przeszłość, do zamierzchłych czasów początków liceum... właśnie tym zajmowałam się na informatyce (no, tym, css'em i javą). Już wtedy powinnam wyczuć, że coś jest nie tak - na swoją pierwszą w życiu randkę umówiłam się przy pomocy mIRCa.
W sumie to wszystko zaczęło się jeszcze wcześniej, gdy mając lat 12 otrzymałam swój pierwszy komputer - model AMIGA 500. Cóż, może szczęście w nieszczęściu, że kaseciaki ominęły mnie o jakieś 2-3 lata, bo oj, panie, niedobrze by było... Pamiętam ją jak dziś - ta wielka, niezgrabna klawiatura, podłączona do najzwyklejszego w świecie telewizora, ta porażająca (he he) gama kolorów, te trójwymiarowe szachy, i moja Najbardziej Ukochana Gra Wszech Czasów: Za żelazną bramą, czyli mój pierwszy (polski) FPP, który - pamiętam jak dziś - działał wtedy na poziom mojej adrenaliny tak, jak przejażdżka rowerem Puławską działa dzisiaj**.
Kilka lat później pojawił się pierwszy pecet; w międzyczasie nauczyłam się sporo na lekcjach informatyki w podstawówce (poważnie mówię! naprawdę się tam czegoś nauczyłam!), przewyższając, jak to z fenomenalnymi uczniami zazwyczaj bywa, swoją mentorkę (co, tak będąc szczerą, nie było wybitnie trudne. Ale zawsze fajnie wygląda w cv). I gdy trafiłam do liceum, obijając się o klasę turystyczną lądując w mat-infie, miałam już sprecyzowane zainteresowania***.
Pamiętam zamykanie się w sali informatycznej i sesje w Counter Strike'a. Tylko później nikt nie chciał już ze mną grać - podobno za dobra byłam i żadnej frajdy z niszczenia niewiasty nie było. Ech, zycie...
Teraz, wstyd przyznać, większość dnia spędzam przy komputerze - nieodłączny element moich studiów, mojej pracy, moich zainteresowań; całego spektrum działań... Naprawdę, trudno jest się od tego oderwać.
Tak w ogóle, to jestem genetycznie obciążona. Niedawno miałam urodziny - wstałam tego dnia i jak zwykle sprawdziłam rano pocztę. W skrzynce znajdowała się e-kartka z życzeniami od mojej mamy... która mieszka w pokoju obok. Huh.
Widzicie? Widzicie? To naprawdę nie jest moja wina! Jestem na to skazana!
Aha, podobno, jak na nolife'a, to fajna dupa ze mnie.
PS. Pozdrowienia dla towarzyszy nolife'owej (nie)doli z kanału #renegaci.
---
* Poważnie. I to na jednym z 11 kont pocztowych, jakie posiadam.
**Dla zainteresowanych: tutaj wywiad z Adamem Skorupą, człowiekiem, który udźwiękowił nie tylko Za żelazną bramą, leczy również inną kultową dla mnie grę - Gorky. Hell yeah.
*** Czytaj: byłam już spisana na straty.
5 komentarzy:
TU #R POZDRO AMEBA JEDZ MIENSO EMA
ech
może też jestem nie życiem?
postępująca informatyzacja przypomina mi mechanizację, elektryfikację telewizację itp etapy rozwoju "cywilizacji"
tylko ze informatyzacja ma wymiar bardziej osobisty, z maszyną parową nikt nie biegał, z pantografem tez, no chyba ze ktos był tramwajem :P
a tak człowiek z domu wychodzi i ma na sobie kilkanascie procków...komórka gps cyfszak iPodstawka, nawet w latarce mam procka...
ale u nas nikt nie gral w csa
z mlodszymi rocznikami gralam. wiesz, z tym dlugowlosym co mial ksywe na zet i z kims tam jeszcze...
http://maxigas.hu/ - post loptop love...
Prześlij komentarz