Kicasz sobie tu i tam, nawiązujesz przyjaźń, okazuje się być nieudana, zonk, trochę, ba, bardzo boli, ale bierzesz się w garść po kilku miesiącach zalizywania ran i kicasz sobie dalej, może mniej pewnie i ufnie, ale jeszcze do przodu. Później wpadasz w poważniejsze gówno zwane potocznie "związkiem" i niestety maleńka, już z tego gówna nie wyjdziesz. Zmieniają się twarze i imiona, statystyki rosną, schematy pozostają takie same.
Zawsze popełniasz te same błędy bo za każdym razem wierzysz, że tym razem będzie inaczej. Królowo Naiwności. Czasami niektórych błędów udaje Ci się nie popełniać, bo po prostu nie dochodzisz do tego etapu. Kielich goryczy się napełnia, przepełnia, żal, ból, koniec świata, syf, malaria. W pewnym momencie czujesz jak nigdy, że otwiera się okno, ale gdy - zahukana - w końcu do niego podchodzisz i wychylasz głowę, podmuch wiatru z całym impetem rozbija Ci szybę na głowie. Od tego momentu postanawiasz w ogóle nie ruszać się z bezpiecznego środka pokoju, odrzucając od siebie nie tylko okna, ale na dodatek jeszcze wszystkie drzwi, tak na wszelki wypadek - nigdy wszakże nie wiadomo. No i do dzisiaj jesteś w szoku pourazowym. Powtarzasz sobie jak mantra "żadnych drzwi, żadnych okien".
A czemu czujesz się jak tytułowy kot? Bo nie wiadomo, jaki jest, i co mu jest, dopóki ktoś nie otworzy pudełka, w kórym sie futrzak znajduje. Jedną z możliwości jest -, drugą +. Każdy zainteresowany spekuluje czy kot jest żywy czy martwy. Biedny kot nie ma tutaj nic do gadania, może tylko słuchać przez cienkie ściany kartonowego pudełka, jaki to on jest lub nie jest, i wierzyć, bo przecież oni przynajmniej wiedzą z czego wybierać, podczas gdy on nie wie w ogóle. No i pewnie wiedzą lepiej, tak im mądrze z oczu patrzy.
Żadnych drzwi, żadnych okien.