niedziela, 4 marca 2007

Tournee po mostach.

Razem z R. i jego kaszlem szwędaliśmy się wczoraj po Warszawie. Bynajmniej nie po centrum, wdychając dwutlenek węgla, ale po okolicach Wisły. Znaleźliśmy kilka interesujących rzeczy.

Mieszkam tutaj od urodzenia, ale nigdy nie wpadłam na pomysł, że Wisłostrada biegnie tunelem zaraz obok BUWu i Mostu Świętokrzyskiego. Jakież było moje zdziwienie, gdy się o tym dowiedziałam. Lepiej późno niż wcale.

Tam na dole jest strasznie, strasznie głośno, nawet jak nie widać samochodów, to aż zbyt dobrze je słychać. Oto niebo fana industrialu. Jeździłam tamtędy dwa czy trzy razy i do tego tylko samochodem; nie mialam pojęcia, że gdzieś w Warszawie może być aż tak głośno. Ciarki przechodzą po plecach.

I windy nie działają.

Z Wisłostrady przewędrowaliśmy Mostem Świętokrzyskim na drugą stronę, później pod most - zwiedzać. Tak się składa, że pod mostami znaleźć można o wiele więcej, niż zużyte prezerwatywy i butelki. Było błoto, były kamienie, było chłodno... były też mury, na których mało wyszukane, acz pocieszne graffiti - co widać na załączonym obrazku.

Była kolekcja penisów ("Najbardziej chujowy most w Warszawie") - członki wesołe, smutne, i zadziwione; były zwykłe bazgroły - nic odbiegającego od normy.



Stojący obok Mostu monolit (po lewej), rodem z 2001: Odysei kosmicznej, do pociesznych wcale się nie zalicza, wręcz przeciwnie. Ma w sobie to przysłowiowe coś, dla mnie refleksyjno-zasmucające. Pomimo tego, że twierdzi, iż umieramy szczęśliwi. Nie czuję tego, ktoś zapomniał o kropce po mija i znakach zapytania po kolorowi i szczęśliwi. Ktoś w ogóle zapomniał dopisać kilku nie. I czy to naprawdę taki plus?

Czuły Bodziec Graficzny wrzucił jeszcze kilka szablonów z Nadchodzą oraz Ty też wygrałeś kiedyś wyścig, ze słodziutkim plemnikiem. Jak dla mnie słodki plemnik to najlepsze, co się im udało. No, może jeszcze to.

Ciekawa jestem, jak wiele oczu ogląda mosty od spodu i ma okazję zobaczyć to i owo. Pytanie z gatunku patetycznych: Czy, jeżeli nie ma widza, sztuka nadal istnieje?



Zeskłotujemy kiedyś z R. to miejsce. Nawet Internet powinien tam być. I co za akustyka w środku! Tylko drzwi trzebaby wymienić, bo rdza przerobiła stal w karton i odchodzi od buta, a przeciągi źle robią na korzonki.

A gdzie to miejsce jest? Zagwostka łatwa do rozgryzienia dla prawdziwych Warszawiaków.

(Zdjęcie to zasługa sprawnych połączeń między synapsami R., mi nie udało się wcelować flesza w dziurę w drzwiach.)


Ostatnia interesująca rzecz. W sezonie jest to knajpa z grillem, stolikami na zewnątrz, etc. Niby nic wyjątkowego, ale kontrast nas bardzo zaintrygował:


Na koniec dnia nie ma nic lepszego, niż napchanie się mainstreamem w postaci obiadu w Green Wayu z kolą z McDonald'sa. Pierwszy raz byłam w Wola Parku. Przyznam się, że nie zaskoczyłam się pozytywnie (a może właśnie pozytywnie jednak?) - siedlisko kiczu i plastiku; gdy weszłam do damskiej toalety, poczułam się jak na Dworcu Centralnym... Ale to już pozostawię dla siebie.

PS. Green Way w wersji Wola Park to antyreklama wegetariańskiej kuchni.

PS2. Wczoraj były pierwsze urodziny Zjazdu Planetarnego. Wszystkiego naj, chłopcy, którzy to wszystko ciągną, odwalili kawał dobrej roboty.

Brak komentarzy: